Decyzja

Chłopiec biegał po podwórku i piszczał z radości. Świat wydawał mu się piękny, jasny, czysty. Mienił się tysiącami kolorów, których Chłopiec nie umiał nazwać. Każdy z nich mówił mu jednak coś innego. Był jak wiadomość, wiadomość specjalnie dla niego od wielkiego, nieznanego Świata. Pod stopami zobaczył barwę, która, choć Chłopiec nie wiedział czemu, kazała mu się uśmiechnąć. Tam gdzieś hen w górze widział cały ocean błękitu, delikatny, cichy i jednostajny, który sprawiał, że Chłopiec czuł się bezpiecznie. Nagle zobaczył kwiaty o kolorze, który znał bardzo dobrze. Roześmiał się. Były czerwone jak usta Mamy. A czerwień mówiła mu zawsze to samo – kocham cię!

Oprócz barw i odcieni Chłopiec czuł dźwięki. Słyszał je wszędzie, ale nie wiedział, skąd pochodzą. Każdy z nich budził w nim inne emocje. Szum. Szelest. Niepokój. Krzyk. Strach. Huk. Rozpacz. Szept. Nadzieja. Melodia. Tajemnica. Dźwięki otaczały go. I na każdy z nich reagował bardzo silnie. Każdy przyjmował całym sobą. Każdą częścią swojego ciała reagował na odgłosy i żadnego nie traktował obojętnie. Były jak oddychanie. Jak powietrze. Żył dźwiękami. Starał się objąć je swoimi myślami, które przybiegały do niego na krótko, ale zaraz uciekały. Nie umiał ich zatrzymywać. Kiedy tylko próbował złapać którąś, ta od razu prześlizgiwała mu się między palcami i odlatywała. Wtedy już jej nie gonił, ale próbował łapać następną. I następną. I następną. Albo po prostu patrzył i słuchał, co świat do niego mówi.

Raz, tylko jeden raz w życiu, jeden dźwięk nie odleciał od niego od razu, ale zatrzymał się na dłużej. Sam z siebie. Nie trzeba go było zatrzymywać. Ten dźwięk po prostu bardzo chciał tam zostać. I Chłopiec o tym wiedział. Był to Głos. Głos, który słyszał zawsze, codziennie, od początku, odkąd pamiętał. Ten Głos niezmiennie był. Brzmiał niby tak samo, ale za każdym razem trochę inaczej. Miał  różne odcienie. Mówił w języku, który nie zawsze był dla Chłopca zrozumiały. Składał się  z wielu pojedynczych dźwięków, które chwilami do siebie nie pasowały, szeleszcząc, szumiąc lub zgrzytając. Głos ten miał jednak emocje, które Chłopiec czuł bardzo wyraźnie, o wiele wyraźniej niż słowa. Czasem mówił cicho, czasem spokojnie, czasem z niepokojem, czasem nawet ze złością, czasem radośnie, czasem smutno. Ale zawsze był to jeden i ten sam Głos. I Chłopiec widział, że był to Głos Mamy.

Najbardziej lubił, gdy ten Głos śpiewał. Śpiewał czysto i spokojnie. Po prostu pięknie. Kiedyś Chłopiec chciał śpiewać razem z Mamą. Ale to już nie było to samo. Jego dźwięki nie pasowały, jego dźwięki nie były takie jak w głowie. Kiedy wychodziły przez jego buzię, zniekształcały się i zgrzytały. Zgrzytały, zgrzytały tak, że Chłopiec nie mógł tego znieść i zatykał uszy. Dlatego potem już nie śpiewał. Tylko słuchał i czuł się bezpiecznie.

Widział, jak Mama siada przy czymś dziwnym i dotyka tego palcami. Dotyka malutkich śmiesznych płytek, a jedne są dobrego koloru, a drugie złego. A kiedy tak je dotyka, wtedy Chłopiec słyszy dźwięki. Miliony dźwięków, które otaczają go i wypełniają go całego i sprawiają, że chciałby unosić się razem z nimi. Tylko Mama tak potrafiła.

Pewnego razu Mama wzięła Chłopca na kolana i razem z nim usiadła przy dziwnych dwukolorowych płytkach.

– Popatrz, one są czarne i białe. Czarne i białe.

– Czarne i białe. – pomyślał Chłopiec, ale zaraz o tym zapomniał. Wydawało mu się, że płytek jest nieskończenie wiele. Chciał po prostu ich dotknąć. Nie wiadomo skąd, wiedział, że one będą mu posłuszne. Były przecież jak dobrzy przyjaciele, którzy mówią znajomymi głosami. Głosami, które Chłopiec już wiele razy słyszał.

– Dotknij.

Chłopiec nie wiedział, co to znaczy „dotknij”, ale wyczuł, że Głos zachęca go do czegoś. Dotknął. Najpierw nieśmiało. Płytka zapadła się lekko i wtedy Chłopiec usłyszał dźwięk. Dźwięk, który znał już dobrze. Dotknął znowu. Mocniej i pewniej. Znowu usłyszał dźwięki. Zrozumiał, że są to dźwięki, które on powołał do życia. Tylko, że tym razem te dźwięki nie zgrzytały. Ale brzmiały tak jak trzeba. Teraz Chłopiec mógł zagrać to, co miał w głowie. To, co czuł, ale do tej pory było kruche i ulotne. Poczuł, że jego głowa jest pełna takich dźwięków. Że jest ich coraz więcej i więcej. I że one chcą natychmiast się wydostać. I zagrał. I wydawało mu się, że każdy dźwięk, unosząc się do góry woła: wreszcie jestem wolny, dziękuję!

Od tej pory Chłopiec grał codziennie. Rozmawiał z dźwiękami. Miał wrażenie, że wreszcie potrafi je złapać. Że wreszcie, chociaż przez chwilę, króciutką, bo przez chwilę naciskania klawisza, te dźwięki należą do niego. I teraz to Mama siadała obok i słuchała jego melodii. Jego dźwięków, które tworzył, a które unosząc się, tańczyły ze sobą, łącząc się w pary, trójki, grupy i tworzyły zupełnie nowe, piękniejsze i głębsze odgłosy.

Chłopiec zauważył, że zmienił się Głos Mamy. Rzadziej był  smutny, zaniepokojony i przygnębiony. Częściej za to Chłopiec wyczuwał w nim radość i nadzieję, a także coraz więcej, coraz więcej miłości, która wypełniała go i sprawiała, że Chłopiec słyszał coraz więcej dźwięków i coraz więcej grał.

Teraz jednak biegał po podwórku i cieszył się każdym nowym uczuciem. Bo właśnie tu, na dworze, było ich najwięcej.

– Kochanie! Kochanie! – usłyszał. To był Głos. Chłopiec wiedział, że to słowo było skierowane do niego. Musiało tak być. Miało w sobie tyle miłości i łagodności. Pobiegł w stronę Głosu i wpadł w ramiona Mamy. Kochany Głos mówił coś dalej, ale nie był sam. Łączył się i ścierał z innym głosem, w którym Chłopiec wyczuł smutek, litość i odrobinę ciekawości. Mama z kimś rozmawiała. Nieznane słowa przelatywały koło niego i szybko uciekały, ale to nie miało znaczenia. Chłopiec mocniej wtulił się w Mamę i wsłuchał się w bicie jej serca. W swoją ulubioną melodię – monotonną, rytmiczną, która zawsze go uspokajała. Do rytmu serca dołączyła melodia Głosu Mamy. Melodia głośniejsza i wyraźniejsza, która płynęła wolniej, tak, że Chłopiec mógł dokładnie przyjrzeć się każdemu słowu.

– On…

– Jest…

– Moim…

– Szczęściem…

Szczęściem. Kolejne nieznane słowo uciekło Chłopcu z rąk. Ale zapamiętał, że było pełne kochania. Chłopiec westchnął z radości.

 

 

Tak jest… tak będzie… może…

Ale…

– Musi pani podjąć decyzję…

Chłopca otacza na razie tylko jeden dźwięk.

Prosty, równomierny, rytmiczny, monotonny.

Pozostałe są dalekie i niewyraźne.

Rozpływają się jak we mgle i uciekają, uciekają, uciekają, pędząc nie wiadomo dokąd. Wśród nich jest TEN GŁOS – zmartwiony i przerażony.

Tak samo jak drugi głos, który mówi coś niezrozumiałymi słowami.

– Badania prenatalne wykazały głęboki autyzm wczesnodziecięcy, wadę genetyczną, obszerne upośledzenie mózgu, zwłaszcza prawej półkuli…

Słowa dochodzą do Mamy coraz wolniej. I wyraziściej.

– Musi pani podjąć decyzję. Dziecko nigdy nie będzie funkcjonować normalnie. Mogę polecić pani doskonałą klinikę…

Słowa robią się coraz bardziej niezrozumiałe. I uciekają Mamie z rąk. W końcu zostają tylko trzy straszne, groźne słowa, które przepełniają ją strachem.

– Muszę podjąć decyzję…

Jak podobał ci się ten tekst?
[Głosów:0    Średnia:0/5]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *