Podniósł się, jego utwardzone od biegu nogi spadły na twarde, zimne deski….Powoli rozprostował ciało, wyginając plecy i ręce w kształt tak znajomego grotu włóczni. Drewno mocno przyklejało się do stóp, tworząc w połączeniu z brudem i płynącymi kroplami potu warstwę antypoślizgową. Wstał. Jego mięśnie z bólem naprężały się przy każdym kroku, zacisnął zęby i szedł dalej opierając się o ścianę. Była ona wykonana z nałożonych na siebie bali drewna, nacinanych odpowiednio i klejonych żywicą oraz wytworem z rybich ości. Idąc przeciągał po nich otwartą dłonią, czuł materiał nasączony tłuszczem, by nie popękał od zimna. Kroki stawiał uważnie, w końcu nie było już miejsc, gdzie mogłoby mu się spieszyć. Wziął z krzesła, a raczej nierówno oheblowanej deski o grubych nogach z twardego drewna, kamizelkę wykonaną z zszytych ze sobą nierówno paru rodzajów futra i skór. Była ona poprzecierana, nosiła liczne ślady napraw i cerowania wykonanego z równą dokładnością co całe ubranie, poplamiona i pokryta brązowo -czerwonym osadem w licznym miejscach. Przywodziła ona na myśl maki rozrzucone w przypływie gniewu przez odrzuconego chłopca na stos liści uschniętej miłości. Przez co płacząca wierzba opuściła swe wiszące, poskręcane włosy pełne zielonych pierścieni tak nisko aż rysowała nimi ziemię, a stary krokodyl w pobliskim ogrodzie zoologicznym uronił swe łzy…Wspomnienia.
Mężczyzna zdecydowanie nie chciał do tego wracać, był to jeden z powodów dlaczego radowało go to, że nie pamiętał swego poprzedniego życia już w pełni. Były to jedynie wyjęte losowo obrazy, wrzucone do kalejdoskopu jego zmęczonego umysłu, tworząc w ten sposób zadziwiającą kombinację zarówno podniosłych, jak i błahych momentów. Od pierwszej samotnej wyprawy w Bieszczady, aż po skok w czasoprzestrzeni. Prychnął z krzywym uśmiechem, wsunął na siebie spodnie z bobrowej skóry oraz twarde buty wiązane na grube rzemienie.
Pochwycił pas, czarny i wykonany z meteorytowego tworzywa, był jedną z niewielu rzeczy, jakie jeszcze zostały mu od pamiętnego dnia z portalem…Zapiął go kilkoma mocnymi, wyuczonymi do perfekcji ruchami – oręż wisiał mu po obu bokach ud.
Założył na plecy worek ze skóry lwa jaskiniowego zawiązał grube rzemienie, skrzyżował je na klatce i podwiązał do pasa. Był gotowy , wsunął się w wielki płaszcz sięgający mu aż pod kolana i oplątał golenie na butach pasmami grubej na trzy palce skóry łosia. Przywdział futrzaną czapę i zawiązał kawał niedźwiedziego futra podpinając je na wykonany z rogu trzpień , przewlekł go i zawiązał. Podszedł pod same dębowe drzwi , zapach świeżego powietrza mieszał się z wonią drewna pokrytego tłuszczem i żywicą. Wędrowiec pochwycił włócznię pochodzącą z hmm…uśmiechnął się , dla niego kiedyś -to przeszłość, dla świata przyszłość…Jakie życie jest skomplikowane w swej pozornej prostocie. Niby człowiek stworzył tak wiele różnych języków, dialektów i gwar a w żadnym z nich nie ma jednego słowa aby objaśnić tą dziwną sytuację . Wrócił swą jaźnią do teraźniejszości i otworzył ciężkie wrota. Te zaś poruszyły się z wyraźnym stękiem drewnianych zawiasów , jakby żyjące w nich demony ktoś niespełna rozumu wybudził ze snu w tak zimny dzień. Do chaty błyskawicznie wleciał chłodny podmuch , więc aby uniknąć wyziębienia człowiek wyskoczył ze swym dobytkiem i zamknął wrota na trzy poprzeczne drewniane zasuwy. Gdy poruszył ostatnią z zasuw aby wyrwać ją mimo mrozu , stawiała opór. Pociągnął więc mocniej i rzeczywiście drewno zatrzeszczało , zaskomlało żałośnie i ruszyło niczym taran uderzający we wrogą bramę . Ale wraz z nią poruszył się śnieg na krytym drewnem i skórami dachu , ciężka zaspa przykryła go i obaliła swym ciężarem. Po chwili jednak wśród wyklinań i groźnego sapania ukazała się ponownie wysoka na metr i dziewięćdziesiąt postura z grubsza przypominająca humanoida , ale okryta skórzniami i dzierżąca kij z ostrzem na cztery łokcie wysoki.
Mężczyzna otrzepując się jeszcze wszedł na najwyższy pagórek w jego okolicy , a przed nim rozciągał się świat. Piękny ,cały okryty śniegiem lśniący niczym wypolerowana zbroja opasany wysokimi i ostrymi górami , pokryty mieszanymi lasami niczym pancerz ornamentem. A w dali widniały odblaski światła jak klejnot na tarczy turniejowej, wielkie jeziora i rzeki wstrzymane w swym odwiecznym ruchu przez mróz .
Mróz – nieustający w swym pożeraniu świata , wieczna zmarzlina , niegościnna przestrzeń pełna wielkich drapieżnych zwierząt jak lwy i hieny jaskiniowe oraz nieuchwytnych jeleni. Ale mężczyzna kochał to miejsce, pełne i otwarte przestrzenie, w tym świecie musiał zmagać się z wieloma trudnościami ,
ale była jedna wartość którą ten niesamowity świat mu oferował- nieskończona wolność. A wolność ten człowiek cenił sobie najbardziej. Rozejrzał się i wciągnął świeże górskie powietrze w płuca , wyjął własnoręcznie zrobioną ze skóry wyprawionej mapę i po chwili schował ją z powrotem do worka. Oplótł jego otwór rzemieniem i rzucił włócznią w dół. Broń z czarnego meteorytu ze świstem spadała by w końcu wbić się w drzewo na dole. Chwycił w dłoń długą wykonaną z włókien roślinnych i pokrytą skórą jeleni linę. Była długa na metrów osiemdziesiąt, z czego około metra leżało bezwiednie na ziemi. Mężczyzna owinął sobie jej fragment wokół lewej nogi, przywiązał się specjalnymi skórzanymi pasami i…Zeskoczył w dół. Pasy zatrzymały się na pierwszym ,,zgrubieniu” to jest węźle. Poczuł szarpnięcie i cały osiemdziesięciometrowy ,,wąż” zafalował, rozluźnił pasy i zjechał powoli na kolejne przęsło. Całe zejście zwykle nie trwało dłużej niż do około pół godziny obecnego czasu, ale tym razem, gdy od gruntu dzieliło go już zaledwie kilkanaście metrów usłyszał ponury pomruk. Mężczyzna odwrócił głowę i ujrzał wielkiego, wysokiego na trzy i pół metra niedźwiedzia jaskiniowego. Mimo że zwierzęta ta głównie jadły rośliny i niewielkie stworzenia, to jednak tak duży organizm musiał uzupełniać braki energetyczne. A człowiek wprost doskonale nadawał się na taki swoisty baton proteinowy, oczywiście pod warunkiem, że jego broń tkwiła w drzewie obok niedźwiedzia a pozostałego rynsztunku nie był w stanie nawet wyciągnąć a co dopiero użyć go przeciw pokrytemu twardym i mocnym futrem, naszpikowanemu mięśniami miśkowi. Mężczyzna westchnął i zamknął na chwilę oczy, liczył, że może uparta włochata kreatura sobie pójdzie, ale niedźwiedź miał skrajnie inne zdanie na ten temat. Oczywiście gdyby mógł je wyrazić czymś więcej niźli pomrukami gniewu i nerwowym ryczeniem. Podróżnik poczuł jak zimny wiatr porusza nim i przebija się pod płaszczem byle bliżej rozgrzanego, mokrego od potu ciała. Aby dodać sobie otuchy i przygłuszyć ryki wściekłego niedźwiedzia, bohater zanucił piosenkę z dzieciństwa odpowiednio dostosowaną do sytuacji a brzmiała ona mniej więcej tak:
,,Wlazł człowiek na linę i słucha, czy niedźwiedź na dole wciąż dycha , czy czyha czy zdycha, czy jest tam ? Ach, odejdź, bestyjo, w siną dal …”
Pieśń ciągnęła się tak długo aż w końcu zimny wiatr osadził na wędrowcu sporą ilość śniegu, zaczynała się wichura jakże niepożądana w górach.
Głosy z dołu jednak umilkły, lina zaś wrzynała się w ciało powodując coraz większy dyskomfort.
,,-Cóż , bez ryzyka nie ma”- rzucił mężczyzna głosem nieco cięższego brzmienia niż tenor , puszczając się coraz niżej aż wylądował na ziemi – ,,..Zabawy “.
Gdy te słowa padły na wiatr okazało się, że niedźwiedź odszedł, ale na zaledwie kilkanaście kroków i teraz z otwartym pyskiem biegł prosto na człowieka. ,,Homo sapiens sapiens ” rzucił się jednym susem w kierunku włóczni , wyrwał ją z drzewa silnym ruchem i przekładając ciężar ciała na przednią nogę pchnął z półobrotu celując w sadło miśka. Ostrze przecięło skórę, popłynęła struga krwi, ale to zdecydowanie za mało, by zwierzę padło. Bestyja za to zbliżyła się na wyciągnięcie łapy do człowieka i zadała potężny sierpowaty cios, rozcinając powietrze pazurami. Skok! Mężczyzna obrócił broń w rękach i uniknąwszy potężnego uderzenia pchnął w łapę. Czarne ostrze, trójgraniaste wbiło się w mięśnie i ..Ugrzęzło ! Podróżnik jednym rzutem przeleciał pod drzewcem i wspiął się paroma ruchami na drzewo. Potwór od razu chciał paść na cztery łapy, ale ostrze w tylnej łapie uniemożliwiało mu to. Wściekły więc kłapnął pyskiem, lecz człowiek był za wysoko. Bohater triumfalnie zaryczał jak dzikie zwierzę odpowiadając niedźwiedziowi w jego języku, po czym skoczył nań z toporkiem w ręce. Zwierzę uchyliło się i pchnęło człowiekiem jak kukłą. Ów przeturlał się po śniegu, gałązki i kamienie powbijały się w plecy, ale futra chroniły go od ran. Wędrowiec splunął krwią i chwycił drzewiec. Bestia uderzyła łapą jak młotem dziurawiąc pień sosny. Mężczyzna zjechał po pniu plecami, oparł się oń i trzymając za drzewiec pchnął. Jaskiniowe monstrum upadło krwawiąc z przebitej pachwiny. Człowiek wstał i chwyciwszy topór, poczekał, aż bestia się wykrwawi po czym dobił ją celnym ciosem w krtań. Po zdjęciu świeżej skóry i zapakowaniu w nią mięsa i tłuszczu, wyczyścił o śnieg broń, schował ją i ruszył dalej.
Mimo że było jeszcze przed ósmą (jak pokazywał jego ,,zegarek”, czyli przenośna lekka wersja internetu. Pomagająca mu od czasu wysłania go w przeszłość w tak skomplikowanych obliczeniach jak, sprawdzenie dnia tygodnia po analizy zmian geologicznych). Obawiał się, że może ich nie spotkać-ludzi……. W końcu od celu dzieliła go jeszcze spora przestrzeń, a Słońce nie chciało zatrzymać się i poczekać parę dodatkowych godzin… ostatecznie to Ziemia, ale gdyby się zatrzymała, to by sprawiło, że wyrzuciło by go w atmosferę…a to z kolei……
,,-Ech…-westchnął -,,Czasem, nadmierna wiedza potrafi strasznie okroić z magii rozmyślania o świecie.”
Podróż dłużyła się okrutnie, pewnie gdyby był nastolatkiem zacząłby narzekać ..ale nie był nim. Odebrano mu tę część okresu w jego życiu, wydarto przez szkolenie wojskowe intensywne treningi , walkę o przetrwanie w górach Bieszczadzkich. A to wszystko by przeżyć, czasem zastanawiał się czy jego nieśmiertelność nie jest przekleństwem. Nieśmiertelność…regeneracja w postaci nanotechnologii. Kalorie albo śmierć- taka cena. Był jednak szybszy, miał większą siłę fizyczną i wytrzymałość na ból. Projekt ,,Żołnierz przyszłości” będzie wlókł się za nim przez resztę życia …Ale dzisiaj miał dobry dzień więc nie użalał się nad swoim losem, powoli zmierzał w stronę góry. Jej ośnieżony szczyt przywodził na myśl ząb ogromnego smoka, który wyrasta z ziemi jako pamiątka strasznych czasów, gdy te olbrzymy chodziły po ziemi. Mimo tylu set lat odkąd znalazł się w trzeciorzędzie jego wyobraźnia go nie opuścił. W końcu przerwał rozmyślania, albowiem ujrzał swój cel, niepozorną jaskinię w środku góry i rozciągającą się po jej południowej stronie połaci lasów i stepów. Mężczyzna usiadł na skale i wyciągnął z woreczka zasuszony kawałek mięsa oraz skórzany bukłak pełen mleka, do tego placki trochę przypominające te używane na południu Europy za…parę tysięcy lat.
Jadł niespiesznie, delektując się każdym kęsem pożywienia. W przeciwieństwie do mięsa które oprawiał zaraz po polowaniu, te kawałki były przyprawione miętą, czosnkiem oraz chrzanem które hodował w swoim domu używając do tego roztopionego śniegu i kompostu. Dostęp do światła zapewniał im poprzez zakrywany pojedynczą deską na dachu, otwór po eksperymentach z ogniem greckim jakie kiedyś prowadził.
Akurat skończył posiłek, gdy ujrzał w dali poruszające się dwunożne postacie. Aż podskoczył z radości i po błyskawicznym spakowaniu swoich dóbr i chwyceniu włóczni ruszył biegiem w stronę ludzi. Nie minęło więcej jak trzydzieści stopni przesunięcia Słońca na widnokręgu, a już obserwował, jak myśliwi odpoczywają po polowaniu. Kobiety zaś ścierały kamiennymi narzędziami rośliny w drewnianych moździerzach a dzieci biegały w tę i nazad rozbrykane wskakując ,,na barana” swoim ojcom. Nastolatki obu płci pomagały rodzicom, ich ubiór jak u reszty plemienia wyglądał podobnie. Skórzane czapy, kaftany i spodnie oraz obuwie. Mężczyźni nosili amulety wykonane z zębów drapieżnych zwierząt a ich szaty były wzmocnione skórą i futrem w takich miejscach, gdzie były podatne na cios lub rozdarcie. Kobiety miały włosy spięte spinami zrobionymi z rogów jeleniowatych. Malowały ciała białą farbą tworząc specjalne wzory zwierzęce lub utożsamianie je z Księżycem, gwiazdami czy Słońcem.
Wędrowiec siedział w zaroślach i obserwował, miał z tego miejsca doskonały widok na jaskinię a miejscowi rzadko obserwowali te krzaki ze względu na rosnące tam wilcze jagody, gałęzie i iglaste rozłożyste ramiona drzew. Nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ale do tych ludzi ciągnęła go niezwykła siła. Mimo że nie rozumiał ich języka, słuchał ich z ogromną uwagą wręcz namaszczeniem. Szczególnie zaś gdy mówiła pewna długowłosa dziewczyna, wyglądająca na może siedemnaście wiosen. Nie znał jej imienia, ale zachwycony był jej delikatnym, wręcz kojącym głosem. Obserwował ją długo, nawet przy pracy, zasnął wsłuchany w jej melodyjny śpiew. Obudził się, gdy Słońce chyliło się ku zachodowi. Nie pragnął tej dziewczyny jak branki, ale bardzo chciałby ją dotknąć czy usłyszeć jeszcze raz ten delikatny głos, gdy zasypia. Patrzył na całą tą społeczność a łzy płynęły po jego osmaganej wiatrem i pokrytej ranami twarzy.
Gdy nadszedł czas ich snu, podszedł do miejsca, gdzie pracowała długowłosa. Rozglądał się i w końcu znalazł – jej amulet ochronny który był wystrugany z rogu – przedstawiał półksiężyc. Uśmiechnął się i zdjął swój medalion przedstawiający łeb wilka wykonany z fragmentu mamuciego kła, dowiązał go do jej talizmanu wraz z pękiem liści mięty z jego ogrodu. Wtem usłyszał głos starszego mężczyzny a potem miękkie odgłosy kroków dziewczyny. Położył podarunek na miejscu znaleziska i odszedł. W oddali słyszał jej podniesiony, jakby zachwycony głos. Uśmiechnął się i ruszył w kierunku domu, nadchodzi noc.