Sytuacja, w której już od roku znajduje się cały świat, wywołuje wiele kontrowersji i domysłów, które to zaś docierają bez wątpienia do jego wszystkich zakamarków. Informacja bowiem rozchodzi się szybko i dociera tam, gdzie niestety nie dociera wiedza, a na takim gruncie nie jest trudno o zasianie ziarna nowej „filozofii”. Potem z tego ziarna wyrastają pędy, pnące się wyżej i wyżej (choć do prawdziwych wyżyn nie tędy droga), a wokół skupia się rzesza samozwańczych filozofów, którym to chciałabym tę wypowiedź poświęcić.
Na temat pandemii i związanych z nią nowych zasad życia codziennego wypowiada się wiele znanych osób. W samym tym fakcie nie ma nic złego, bo przecież rozmowa jest najlepszą drogą do porozumienia. Jednak nie w tym rzecz. Osoby z wszelkich powodów znane wręcz powinny poruszać i nagłaśniać niektóre tematy, wykorzystując szeroki społeczny rezonans swego głosu. Są jednak kwestie, których poruszanie powinno się zostawić odpowiednio wykwalifikowanym ekspertom. Z tym właśnie pojawiają się problemy.
W ostatnim czasie internautów poruszyła wypowiedź pani Edyty Górniak, która to postanowiła wyrazić swoje poglądy odnośnie do skuteczności maseczek i szczepień. Co do słuszności jej przekonań, nie chciałabym tej sprawy roztrząsać, gdyż, tak jak to już zostało wspomniane, niektóre tematy warto zostawić osobom mającym odpowiednie kompetencje. To, co jest jednak zadziwiające w całej tej sytuacji, to ilość osób, które opowiedziały się po stronie pani Edyty, traktując jej słowa niemal jak apel doświadczonego lekarza. W pewnym sensie zrozumiałe jest to, że wieloletni fani ufają wypowiedziom swojej idolki, która przecież ma spory posłuch wśród polskich odbiorców. Niektórym jednak brakuje tej „lampki z tyłu głowy”, dzięki której wiedzieliby, że zasłyszane informacje warto jakoś zweryfikować. Ten właśnie fakt prowadzi mnie do dość niepokojącego wniosku, że ważniejsze od tego, co się mówi, bywa ważniejsze, kto to mówi. Chociaż nie w każdym wypadku.
Internet to taka przestrzeń, w której właściwie każde słowo ma szansę na bycie usłyszanym. Pod wieloma względami jest to fakt wspaniały, bo dający szereg możliwości. Pod pewnymi względami natomiast niekoniecznie. Nawiązując do samego początku mojej wypowiedzi, chciałabym zwrócić uwagę na fakt błyskawicznego rozchodzenia się informacji. Informacji nie zawsze potwierdzonej, prawdziwej, czy słusznej i nieszkodliwej. Rozprzestrzeniające się w Internecie wypowiedzi samozwańczych ekspertów bywają na tyle przekonujące, że skupiają wokół siebie całe grona wyznawców. Bo przecież bardziej atrakcyjne wydaje się szukanie rad wśród grupy ludzi o podobnych poglądach, niż sięganie po wypowiedzi lekarzy, ekspertów itd. Owszem, dla znacznej części Internautów tak właśnie jest. Mniej więcej w taki sposób działa efekt potwierdzenia. Załóżmy, że mamy przeciętnego obywatela, do którego wyjaśnienia pandemicznej sytuacji mówione językiem naukowym nie przemawiają. Ma wątpliwości, z jakiegoś powodu nie ufa lekarzom i innym wykształconym ludziom (przyjmując, że ten przeciętny obywatel wyższego wykształcenia nie posiada, można założyć, że to, co obce, nie wydaje mu się bezpieczne). Wtedy z pomocą przychodzi mu niezliczona ilość portali, grup i forów, których członkowie myślą w podobny, lub taki sam sposób. Wszyscy oni potwierdzają przypuszczenia i domniemania tego przeciętnego obywatela, a on utwierdza się w przekonaniu, że jest to prawda. Wierzy w to, w co chce wierzyć. W ten sposób grono wyznawców samozwańczego eksperta się powiększa.
I jak taki problem rozwiązać? Nie jest to łatwe, gdyż walka z gronem przekonanych co do absolutnej słuszności swoich poglądów ludzi, jest praktycznie niemożliwa do wygrania. Zawsze pojawia się ta jednostka, twierdząca: „Nie ufam lekarzom i politykom, wiem więcej” etc. No i wtedy dyskusja wraca do punktu wyjścia. Tylko po co? Po co podejmować się zadania, które jest niemożliwe do wykonania? Sensu nie ma. Więc czy jest w ogóle nadzieja na rozwiązanie tego problemu? Owszem, jest, tylko że prowadząca zupełnie inną drogą. Walka z tymi wszystkimi „ekspertami” i rzeszami ich wyznawców nie jest ani możliwa, ani skuteczna. Zawsze pojawi się nowy, gdy jakiś już zniknie. Zawsze znajdą się uparte przypadki, które to odpowiednio wykwalifikowanym ludziom nie ufają. Właściwie, nie muszą ufać. Nie o to bowiem chodzi, by nagle wszyscy ci, którzy szukali potwierdzenia swoich domysłów na tajnych forach, obdarzyli zaufaniem tych prawdziwych ekspertów. To też nie jest wcale dobre wyjście, bo zaufanie bezgraniczne do kogokolwiek nie jest dobre. Najważniejsza w tym wszystkim jest umiejętność weryfikowania zasłyszanych informacji. Ta czerwona lampka z tyłu głowy, podpowiadająca, by „filtrować” to, co do nas dociera. Zamiast walczyć z tymi tajemniczymi „filozofiami”, skuteczniej byłoby w ludziach obudzić zdolność samodzielnego myślenia. To, o czym mówił już Immanuel Kant, a co do dziś nie zostało w pełni osiągnięte. Do tego jednak trzeba dążyć, by ludzie analizowali otaczającą ich rzeczywistość, a nie szukali akceptacji i zrozumienia wśród podobnie myślących grup. Jest to szczególnie ważne w czasach, w jakich przyszło nam żyć. Otacza nas mnóstwo źródeł informacji. Są to media, fora internetowe, strony, grupy, czy politycy, gwiazdy, eksperci i zwykli ludzie z dużym posłuchem. Komu wierzyć? Co robić, by nie zwariować? Myśleć. Po prostu trzeźwo myśleć.
Na tym chciałabym zakończyć swoją wypowiedź. Nie opowiadając się po żadnej ze stron, nie krytykując niczyich poglądów i nie podważając żadnych faktów. Chciałabym jedynie, aby w głowach czytelników zostały te cztery słowa, kończące poprzedni akapit. A poglądy tych wielokrotnie wspominanych samozwańczych ekspertów, by prowokowały do myślenia, a nie utwierdzały nas w przekonaniu o słuszności jakiejkolwiek tezy.