Nie myślałam, że zniknę w tak młodym wieku.
Tyle rzeczy miałam jeszcze do zrobienia,
tyle osób do spotkania.
Do pokochania
Kiedy jeszcze żyłam, miłość wydawała mi się tak odległa..
Nieosiągalne dobro, niczym Atlantyda,
coś co może przeżyć tylko ten wybrany. Ten jedyny.
Nie nazwałabym się romantyczką, choć może się taka wydaje.
Zabłąkane dusze często mi mówią, że musiałam być poetką za życia.
A może i nią byłam?
Czy pałętanie się w moich emocjach i myślach
jak zakochany Szekspir się zalicza?
On też się w nich pałętał, a ja nie umiałam go złapać.
On był jak mara nad nocnym niebem,
jak mgła w słoneczny dzień,
jak coś bliskiego, a zarazem coś dalekiego.
Nieosiągalnego.
Poznałam Go…Nawet sama nie pamiętam kiedy.
Pojawiał się w moich snach,
zapraszał mnie do tańca ukwieconych majem myśli.
Z nim wirowałam wśród tematów, obrazów i kolorów
On był inspiracją.
Dzięki niemu moje życie się odrodziło jak na wiosnę.
Czułam ciepło, mój głos świergotał jak skowronek
i oczy świeciły się odwiecznym blaskiem.
Jego pojawienie się, było jakby zasiano we mnie pajęczą lilię życia.
Nie widziałam poza snami niczego.
Pojawiał się w nich.
Mój śpiący królewicz.
Po paru ,,spotkaniach” kwiat zaczął się rozrastać.
Czerwone płatki wychodziły ze swojego kokonu,
a ja widziałam go już.
Na żywo.
Towarzyszył mi cały czas
Dusza błąkająca się po świecie
i poszukująca kompana swych cierpień
Wszyscy powiadali, że do końca straciłam zmysły
NIE
On tam był
Pewnego dnia kwiat rozkwitł.
Mój luby powiedział mi, żeby móc być z nim
W zdrowiu i w chorobie,
muszę umrzeć.
Że za tymi jasnymi wrotami śmierci znajdę go.
I będziemy mogli żyć jak dwa romantyczne duchy.
Kochankowie połączeni śmiercią.
Nadszedł dzień, kiedy to on zerwał kwiat i włożył mi go za ucho.
Rzuciliśmy się razem w tafle wody połyskującej jak księżyc,
pływaliśmy w objęciach Neptuna jak Świtezianka i Strzelec.
Błądziliśmy w objęciach toni aż do utraty zmysłów.
Zobaczyłam biały tunel, jak gdyby ślubny kobierec.
.
.
.
Jego już nie było.