Ma dwie marynarki, zaklęty w skórę złotego młodzieńca,
Z tym, że nie jest szczerym kruszcem, ma serce szaleńca.
Zegarków tuzin, co kwadrans inny przywdziewa,
Choć każdy dokładnie ten sam czas odmierza.
Na świat spogląda z góry, mimo ziemskiej depresji.
Uśmiecha się do wyblakłego słońca z przyczyny presji
Którą wywiera barwnie monochromatyczne otoczenie.
Wokół stado dynamicznych posągów, a wszystkie – cienie.
Wzdycha Pani Jeziora nad losem kochanka:
Już niedługo mój miły, zobaczymy się z ranka”,
A młodzian, podczas koguta piania słyszy w jego głosie:
“Suche od łez ronienia, o ukojenie toń proście,
Tak wy, oczy modre i niech was opłakują goście”.
Wzdrygnął się, ale za chwilę stanął na pomoście.
Ssak ze skrzydłami, choć obróconymi w proch ładny.
Zbyt blisko gwiazd się wzbiły, przed laty, szkarady.
Poddał wątpliwości swe zamiary, sam ze sobą się kłócił.
Doszedł w końcu do konsensusu i z pomostu…