PUDEŁKO ZAGŁADY

1. TAJEMNICZY GŁOS ZE ŚCIANY

Nie uwierzycie mi, ale gdzieś pośrodku świata, w centralnym jego punkcie, zgadza się, tam we wnętrzu, gdzie podobno różne szatańskie rzeczy się dzieją, znajduje się pudełko. Można powiedzieć, że jest to prawdziwe jądro Ziemi. Małe jak okruszek, a jednak mieści w sobie całe miasteczko. Fascynujące, czyż nie? Znawca i krytyk powiedzieliby, że to niemożliwe przecież, że tam nie ma powietrza i jest za gorąco. W pełni się zgadzam, ale uciszcie się na chwilę, ten wywód naprawdę niewiele zajmie. Wracając do tematu, pudełko ma ściany ze stali i nikt do środka dostać się nie może, a wyjść stamtąd tym bardziej. Nikt właściwie o jego istnieniu nie wie. Gdyby ktoś wiedział, już dawno ściany zostałyby rozebrane i przetopione na kule, którymi by sito uczyniono z ciał wewnątrz funkcjonujących. Popadamy w dygresje. Trudno, dalej. Jak już wspomniałxm, znajduje się tam miasteczko i to jest właściwie najciekawsze. A jeszcze ciekawsze jest, skąd ja o tym wiem? Na tym etapie mogę tylko rzec, że tak mi podpowiedział głos ze ściany. Żadnych pytań. Zrozumieją państwo później. Fakt. Miasteczko. Miasteczko w pudełku. Brzmi jak dobrze nam znane zabawy z dzieciństwa. Zanim mnie poprawisz, wejdź do swej własnej głowy. Ja z całą świadomością swego czynu używam słowa „brzmi” choć nie jest ono wymówione, a pisane. Cichy głos w twojej głowie czyta każde pojedyncze słowo tego wywodu, dlatego całość w jaką on się składa rozbrzmiewa w twojej wścibskiej mózgownicy. Dygresje, dygresje, dygresje, dyg… Dyg Dyg… Re sje-sje-je-je-dyg. Dygre-. Sje. Spokojnie. Głęboki wdech. Raz… Dwa… Trzy… Już? Bawię się tylko twoim głosem w głowie (beznadziejna ta nazwa, czyż nie? I tak nie znamy lepszej). Zanim narażę się na lincz, wrócimy do miasteczka. Jak już powiedziałxm, znajduje się ono w tej kupie kamieni latającej jak ostatni idiota wokół kupy innych rozgrzanych kamieni wraz z innymi kupami kamieni. Pudełko, w którym miasteczko zalega, jest okrągłe jak głowa noworodka, ale w przeciwieństwie do niej twarde, tak że w dłoniach go zgnieść nie można. Strach pomyśleć, co by to było, gdyby się to całe szataństwo i ścierwo na wierzch wydostało. Pudełko jest więc okrągłe, ale miasteczko całkiem proste, wręcz prostokątne, powiedziałxbym. Ma ograniczoną powierzchnie, toteż zbudowane jest sprytnie, bo tam gdzie brakuje miejsca, schodzi się na dół, gdzie mieszczą się kolejne piętra. W tym miejscu historia miała państwa zaskoczyć, ale niech tym razem zaskoczeniem owym będzie brak żadnego zaskoczenia. Piętra są trzy. Nic nadzwyczajnego. Symbolikę tej liczby wszyscy znacie, bez sensu się więc nad tym rozgadywać. Skoro jednak jestem jedyną osobą, której głos ze ściany o tym opowiedział, opowiem i wam. Pierwsze piętro znajduje się na samej górze. Właśnie tak. Może i jest to jakieś zaskoczenie. Mniejsza z tym. Jak można się domyślić, jest to przestrzeń zwieńczona kopułą i o zaokrąglonych nieco ścianach. Wcześniej powiedziałxm, że miasteczko jest wręcz prostokątne, ale spokojnie. Nie śpiesz się tak do wytykania mi błędów, gdyż czynię to w pełni świadomie. Wracając do pierwszego piętra… Ściany są ze stali, ale to nie znaczy, że w środku jest szaro i ponuro. Wręcz przeciwnie. W zamierzchłych czasach było tam ciemno, tak że poza zasięgiem własnej ręki nic nie było widać. Wówczas pewien przedsiębiorca o wyjątkowo długich łapskach zorganizował Kampanię ds. Ogólnego Oświecenia i Koloryzacji. Namalowano wtedy na ścianach i suficie niebo, chmury i te inne rzeczy, które gdzieniegdzie opisuje się po dziesięć stron z rzędu. To była część koloryzacyjna. Ogólne oświecenie dokonało się w ten sposób, że do farby dodano proszek fluorescencyjny. Potem nastąpiły gwałtowne rewolucje społeczno-gospodarcze, na których temat też nie będę się rozgadywać, bo to wszędzie działa tak samo.
Na pierwszym piętrze mieści się jedna tylko dzielnica – Dzielnica Pracy. Nie trzeba jej zbytnio opisywać, gdyż sama nazwa jest jednoczesnym wyjaśnieniem. Jest to ta najprostokątniejsza dzielnica. Biurowce pną się wzwyż, a zakłady wszerz rozrastają się. Naścienne malowidło niewiele tu pomaga, ponieważ i tak wszystko jest szare, zakurzone, śmierdzące i zaduch ogólny panuje. Chodzi się tam tylko do pracy i nikt się do nikogo nie odzywa. Po ulicach chodzą szeregi pracowników z napisami na czołach. W celach ogólnej sprawności i pragmatyzmu każdy mieszkaniec ma na czole napisane, kim jest. Na przykład, każdemu dziecku w wieku lat co najmniej pięciu pisze się na czole UCZEŃ, żeby wiadomo było, iż to porządne dziecko z dobrej rodziny. Tym nieporządnym pisze się GNOJEK. Tych drugich nie sposób jednak spotkać na pierwszym piętrze, ale proszę o cierpliwość. Nic więcej ani nie trzeba, ani nie warto mówić o Dzielnicy Pracy. W miejscu oznaczonym czerwoną strzałką skierowaną do dołu znajduje się drabina, prowadząca na kolejne piętra. Tamtędy PRACOWNICY gramolą się na dół, do Dzielnicy Pseudo-Człowieczeństwa. Tam także pomalowane są ściany i sufit, ale oprócz nieba namalowano drzewa, krzaki i to wszystko, co stwarza poczucie zdrowego otoczenia. Stoją tam domy, niby kwadratowe, ale co niektóre mają wklęsłe lub wypukłe ściany. Mówi się, że stąd się to bierze, iż u tych, którym dobrze się powodzi, puchnie brzuch i kieszenie, a zabrana w ten sposób przestrzeń dla powietrza wypycha ściany na zewnątrz. Odwrotnie się dzieje w przypadku ścian wklęsłych. Kieszenie i brzuchy biedaków bywają tak puste, że robi się za dużo przestrzeni, dlatego ściany są zasysane do środka. Nie same domy jednak mieszczą się na drugim piętrze. Mamy także boiska, knajpy, przedszkola i wszystko inne, co z pracą niezwiązane. Ciekawe jest ostatnie piętro, tak zwane Bagno. Bagno malowano jako ostatnie i tak też się stało, że nie starczyło farby. Pomalowano więc tylko sufit, bo dno jest i tak okrągłe. W Bagnie żyją zwykli mieszkańcy, którzy nie uczęszczają nigdy do Dzielnicy Pracy. Nie uczęszczają, bo gdy tylko próbują się dostać do drabiny, już im się noga ślizga po okrągłym dnie i spadają na sam środek, gdzie się gnieżdżą jak robale. Niektórzy się tam rodzą, inni zostają z różnych przyczyn strąceni. Można się stamtąd wydostać, ale by to uczynić, należy skonstruować ścieżkę ze współobywateli Bagna, ażeby nie ślizgać się w drodze do drabiny. Większość jednak woli zostać w takim stanie, w jakim jest, ponieważ nie trzeba wtedy za dużo nowości przyswajać. O tym także będzie jeszcze więcej.
Tymczasem pomyślą państwo i ułożą sobie w głowach obraz miasta.

2. CZY JEST DOKTOR NA SALI?

W Dzielnicy Pracy kilkadziesiąt godzin tygodniowo urzędował Inteligent, tak miał napisane na czole. Był to człowiek w wieku lat ponad trzydziestu, średniego wzrostu i średniej urody. Obcięty na krótko, nieco przygarbiony, zawsze w tym samym garniturze, włóczył się od dzielnicy do dzielnicy z pustym neseserem. Mieszkał w domu o wyjątkowo prostych ścianach. Był kawalerem, a jego jedyną towarzyszką była Gospodyni. Inteligent pracował w państwowym urzędzie. O tej samej godzinie zaczynał pracę i o tej samej kończył. Codziennie. Bez zmian. Czasami wracał zmęczony do domu i całymi dniami nic nie robił, a czasem zachodził do knajp. Był to bowiem człowiek gadatliwy, który poszukiwał towarzystwa. Z Gospodynią rozmawiać się nie dało, gdyż na jego wszystkie narzekania odpowiadała: „Ma co jeść? Ma co pić? Ma gdzie mieszkać?”. Żyć nie umierać. Dlatego właśnie Inteligent poszukiwał rozmówców w knajpie o nazwie KNAJPA. Tak też było tego dnia. Wszedł tymi samymi drzwiami co zawsze, rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych twarzy i upewniwszy się, że nie ma tu nikogo wartego uwagi, usiadł przy barze, rzucając na blat pusty neseser. Ukrył twarz w dłoniach i stęknął coś, prawdopodobnie przez ból szyi. Barmanka (tak miała napisane na czole), zwróciła się z grymasem w jego stronę.

-Co podać? – zapytała grubym głosem.
Inteligent podniósł z trudem głowę i zlustrował półki z butelkami. Po chwili namysłu rzekł:

-Poproszę Napój, po którym wypiera się rzeczy tragiczne i śmieje się z byle czego.
Barmanka wywróciła oczami i kiwnęła głową. Następnie sięgnęła po butelkę, na której widniał napis: „NAPÓJ, PO KTÓRYM WYPIERA SIĘ RZECZY TRAGICZNE I ŚMIEJE SIĘ Z BYLE CZEGO”. Nalała trunku do szklanki. Inteligent rzucił jej parę monet, a gdy ta schyliła się, by policzyć, czy ilość się zgadza, on wyciągnął z kieszeni jeszcze dwie i wsunął jej w dekolt. Barmanka uśmiechnęła się, przygryzając wargę i odeszła. Inteligent wziął swoją szklankę i usiadł przy wolnym stoliku dwuosobowym. Rozejrzał się. Przy jednym ze stołów siedzieli Budowlańcy (zapamiętaj, że tak mają na czole napisane!), którzy widocznie wyparli już rzeczy tragiczne i śmiali się z byle czego. W kącie sali siedziało dwóch łachmaniarzy, którzy mieli na czołach bardzo niewyraźne napisy. Jeden coś tylko niezrozumiale mówił, a drugi słuchał z wytrzeszczonymi oczyma. Inteligent ziewnął, a następnie wziął łyka napoju. Kiedy zdawało mu się, że nic się już nie wydarzy, a wieczór ten będzie zmarnowany, za drzwiami rozległ się hałas. Po chwili do środka wpadła Prostytutka, młoda kobieta o jasnych, kręconych włosach, czerwonych ustach i ubrana w czerwoną suknię. Na głowie miała kapelusz z szerokim daszkiem, który ledwo zmieścił się w drzwiach. Na jej gładkiej twarzy malował się niepokój, a wręcz można powiedzieć, że przerażenie.

-Czy na sali jest doktor?! – wołała, rozglądając się. – Czy jest tu jakiś doktor?
Inteligent złapał z nią kontakt wzrokowy, a ta od razu to wychwyciła i chwiejnym, niespokojnym krokiem podeszła do stolika, a następnie opadła na krzesło. Wtedy Inteligent spostrzegł, że jej czerwona suknia jest tylko malunkiem na ciele, a w rzeczywistości dziewczyna jest zupełnie naga.

-Czy pan jest może doktorem? – wydusiła ostatkiem sił, nachylając się w jego stronę.
Inteligent wyprostował się i poprawił krawat.

-Jestem doktorem – odparł ze spokojem i powagą. – Jestem doktorem politologii.
Prostytutka wyszczerzyła perliste zęby i zachichotała.

-Pan politololog?

-Jestem doktorem politologii – powtórzył z irytacją Inteligent. – Dlaczego mnie pani poszukuje?

-A co pan leczy?
Inteligent wytrzeszczył oczy ze złości.

-Proszę sobie nie żartować – uniósł się. – Jestem doktorem politologii i pracuję jako urzędnik państwowy w Urzędzie Państwowym.
Prostytutka westchnęła głośno ze smutkiem, opierając się o krzesło.

-Potrzebny mi taki doktor, który leczy – powiedziała z wyrzutem, świdrując błyszczącymi oczyma po suficie. Chwilę potem znów przeniosła wzrok na Inteligenta, a on spostrzegł wtedy, że jej źrenice wirują jak wiatraczki.

-Co pani chce wyleczyć? – zapytał, nie mogąc oderwać wzroku.

-Potrzebny mi doktor… Doktor dla duszy! – zawołała namiętnie, opierając podbródek na dłoni. Zdawało się, że coraz natarczywiej patrzyła Inteligentowi w oczy.

-Dlaczego?

-Ktoś skrzywdził mi duszę – odparła cicho i widocznie posmutniała.

-Kto?

-Odszczepieniec!

-Cóż to znaczy?

-Pan nic nie wie? – zdziwiła się Prostytutka, prostując się gwałtownie. – To taka kreatura chodząca po ulicy. Podszedł do mnie i spytał, kim jestem, więc odpowiedziałam. Ale to mu nie starczyło! – zaszlochała. – Pytał dalej i dalej! Zaczął mi wiercić w duszy i teraz sama już nie wiem, nie wiem… – po tych słowach wytrzeszczyła nagle oczy i stanęła jak wryta. Nic już więcej nie powiedziała. Wzięła tylko głęboki wdech, napuchła jak ściany domów bogaczy i pękła jak balon, a wysypały się z niej szklane gałki oczne. Teraz zatrzymajcie się państwo i skupcie raz jeszcze. Prostytutka wstała, patrząc na coś, co się znajduje za Inteligentem. Wstała z wytrzeszczonymi oczyma i zaczęła puchnąć. Jej zgrabne ciało umalowane na czerwono napęczniało jak balon, jakby ktoś w nią powietrze wdmuchał. Potem, gdy już zabrakło skóry, dziewczyna pękła. Pękła jej powłoka i wysypały się szklane oczy, których źrenice świdrowały w cały świat.

3. POLICJA, PROSZĘ PRZYJECHAĆ!

Inteligent patrzył przed siebie ze zdziwieniem. Było jeszcze słychać, jak po podłodze turlają się oczy, jednak po chwili rozjechały się na wszystkie strony i zniknęły nie wiadomo gdzie. Z tyłu nadszedł pewien człowiek w brudnych ubraniach i usiadł na miejscu zajmowanym jeszcze chwilę temu przez Prostytutkę. Miał taki wyraz twarzy, jakby ktoś mówił do niego w obcym języku wybudzając go tym z głębokiego snu. Na jego czole zaś widniał ODSZCZEPIENIEC pisany falowanymi literkami. Inteligent, wciąż zdziwiony rozpadem Prostytutki, patrzył na Odszczepieńca tym samym co on na niego wzrokiem.

-Kim jesteś? – spytał Odszczepieniec niskim głosem rozpraszającym się w powietrzu.
Inteligent popatrzył nań z oburzeniem.

-Ty mnie o to pytasz, Odszczepieńcze?! – zawołał, opierając ręce o stół.

-Kim jesteś? – powtórzył tamten, kiwając się lekko na boki, jakby go właśnie narkotyzowano.
Inteligent zacisnął zęby. Chciał go skrzyczeć i zaskarżyć do obsługi knajpy, ale w ostatniej chwili zreflektował się, że być może ma do czynienia z chorym i potrzebującym pomocy. Nachylił się więc w stronę Odszczepieńca, odsłaniając przed nim swoje czoło.

-Umiesz czytać, c z ł o w i e k u ? – zapytał spokojnie i z troską.
Odszczepieniec kiwnął głową i rozchylił lekko usta.

-Kim jesteś?
Wtedy Inteligent nie wytrzymał i wstał gwałtownie, odsuwając krzesło, które w kontakcie z podłogą wydało przeraźliwy dźwięk (siła tarcia lub coś takiego).

-Proszę cię bardzo, Odszczepieńcze! – krzyknął. – Jestem z wykształcenia doktorem politologii, a z zawodu urzędującym urzędnikiem państwowym w Urzędzie Państwowym! Co jeszcze chcesz wiedzieć?!

-Kim jesteś? – powtórzył Odszczepieniec, patrząc mu w oczy. – Jak ci na imię?
Inteligent w akcie desperacji ukłonił się przed nim, niemalże waląc głową w stół i podsunął mu sam środek swego czoła pod oczy.

-Patrz na litery. I – N – T – E – L – I – G – E – N – T ! Wyraźnie jest przecież napisane!

-Jakie nadano ci imię przy urodzeniu? – pytał niewzruszony Odszczepieniec.
Inteligent wziął głęboki wdech i złapał się za głowę.

-Nie no, wariat, po prostu wariat! – wrzasnął. – Jestem Inteligentem, urzędującym urzędnikiem państwowym Urzędu Państwowego, tak jak ty, Odszczepieńcze, jesteś Odszczepieńcem, bo tak ci, do cholery jasnej, napisano na czole!!! Cóż jeszcze chcesz wiedzieć, szatański pomiocie?!

-Kim jest Inteligent? Kim jest urzędujący urzędnik państwowy Urzędu Państwowego? Co ma pod czołem?
Inteligent zagotował się w środku i to dosłownie. Zrobił się czerwony i słychać było, jak krew bulgocze w jego żyłach. Mało brakowało, by i on napęczniał i rozprysł się jak Prostytutka.
Nic więcej nie mówił już do Odszczepieńca. Zamiast tego wygrzebał z kieszeni marynarki telefon i przystawił do ucha, z którego wydobywała się para.

-Halo? Policja? Policja, proszę przyjechać! Jak to gdzie? Do KNAJPY!
Ledwo odłożył słuchawkę, a zza baru wyłonili się dwaj funkcjonariusze. Zarówno jeden jak i drugi na czole napisane mieli FUNKCJONARIUSZ. Wyszli na środek zdecydowanym krokiem. Jeden trzymał wiaderko z ROZPUSZCZALNIKIEM, a drugi gąbkę.

-W czym problem, panie Inteligencie? – spytał Funkcjonariusz z gąbką.

-Nie widać? – zdenerwował się doktor politolog. – Zaskarżam tego tutaj Odszczepieńca za naruszanie porządku publicznego – powiedziawszy to, siadł na krześle, splatając nogi.
Funkcjonariusze zwrócili się w stronę Odszczepieńca.

-Kim jesteście? – spytał ich ów człowiek.
Policjanci wymienili się spojrzeniami.

-Jesteśmy Funkcjonariuszami Policji. Dostaliśmy na pana skargę.

-Kim jesteście?

-A kim ty jesteś, Odszczepieńcze, wedle swojego koślawego rozumowania, hę?

-Nie wiem.

-A wiecie, co macie napisane na czole?

-Odszczepieniec.

-Otóż to. Więc kim pan jest, panie Odszczepieniec?

-N-nie wiem.

-Czy pan jest bezrobotny?

-Nie.

-A gdzie pan pracuje?

-W warsztacie.

-No, widzi pan! – zawołał z entuzjazmem Funkcjonariusz z gąbką. – Problem rozwiązany. Pan jest robotnikiem.

-Nie, ja jestem…

-No niech pan nie kręci, naprawdę – uciszył go, po czym kiwnął głową na Funkcjonariusza z wiaderkiem.

-Już my pana przywrócimy do porządku.
Funkcjonariusz z wiaderkiem postawił swe wiaderko na stole i uchwycił Odszczepieńca za ramiona. Funkcjonariusz z gąbką zanurzył gąbkę w rozpuszczalniku, a następnie zaczął nią pocierać czoło Odszczepieńca, zmywając napis ODSZCZEPIENIEC. Zaraz potem wyjął z kieszeni marker policyjny i wielkimi, równymi literami nakreślił napis ROBOTNIK. Tęczówki Robotnika zaczęły świdrować i kręcić ósemki na gałce ocznej. Chwilę później zemdlał.

-Kolego, zabierz pana na izbę wytrzeźwień – nakazał Funkcjonariusz z gąbką. – Jutro musi wstać do pracy.
Funkcjonariusz z wiaderkiem wywlókł Robotnika z knajpy, a ten z gąbką zasalutował do Inteligenta i schował się za barem.
Nikt nie zauważył drugiego Odszczepieńca, a teraz to już jedynego, który wciąż siedział nieruchomo w kącie sali. Po tym jak zobaczył, co zrobiono z jego towarzyszem, cały zbielał i wytrzeszczył oczy. Nie mógł patrzeć. Dlatego, teraz, drodzy państwo, uważnie słuchajcie swojego głosu w głowie, gdyż tego, co zaraz wam wyrecytuje, nigdy nie odsłyszycie, a obrazu, który się wytworzy z tyłu waszej mózgownicy, nigdy już nie odzobaczycie. Odszczepieniec szeroko otworzył oczy i przyłożył do powiek palce, tak aby nie opadły. Następnie opuszki palców wsunął pod powieki. Wpychał je głębiej i głębiej, aż mu brwi skoczyły na środek czoła. W końcu palcami wymacał okrągłe gałki oczne i ścisnął je mocno, a następnie wyciągnął wraz z żyłkami, siatkówkami i innym optycznym sprzętem ludzkim. Chciał je rzucić na ziemię, ale zawisły na tych żyłkach, czy cholera wie czym, i tak huśtały się, aż zasada dynamiki przestała działać. Odszczepieniec wycharczał tylko: „Zagłada! Zagłada!”. I zemdlał.

4. STRĄCENIE DO TARTARU

W knajpie, nie wiadomo jak, zjawił się Ksiądz, a wraz z nim dwóch Towarzyszy (mieli na czołach napisane TOWARZYSZ KSIĘDZA). Ksiądz wolnym krokiem i z diabelskim uśmiechem podszedł do Inteligenta. Usiadł przy stole na miejscu Odszczepieńca, a ręką wskazał politologowi miejsce naprzeciwko. Inteligent usiadł i wziął łyka Napoju, po którym wypiera się rzeczy tragiczne i śmieje się z byle czego.

-Źle się za to wszystko bierzecie, doktorze – rzekł duchowny, opierając się wygodnie o krzesło. – Nie tak się zaprowadza porządek publiczny.

-Więc po co są funkcjonariusze?

-Funkcjonariusze są po to, panie politologu, ażeby w nich mieć poczucie bezpieczeństwa.

-W tym celu należy przestrzegać prawa i nie zakłócać porządku publicznego.

-Eeeechh – mruknął Ksiądz, splatając ręce na obszernych piersiach. – Pan jest, zdaje się, urzędującym urzędnikiem państwowym Urzędu Państwowego. Pan już jest utożsamiany z uciskiem, a jeszcze pan dokłada coś od siebie.

-Co Ksiądz rozumie przez ucisk? – zdenerwował się Inteligent.

-Czy pan Inteligent ma dzieci?

-Nie mam.

-STARY KAWALER – zawołał tajemniczy głos ze ściany.

-A czy pan ma w rodzinie dzieci?

-Nie mam.

-PONURAK! ODLUDEK! ODMIENIEC! ODSZCZEPIENIEC!

-A czy pan wie, co się dzieje, jak się czegoś dziecku zabrania?

-A co ma się dziać? Jest zabronione i już.

-Panie Inteligencie! Gdy się dziecku coś powie, to ono robi dokładnie na przekór. Jeśli mu się każe nie wchodzić do studni, to wejdzie do studni. Jeśli się każe jeść warzywa, to zje słodycze. Jeśli się każe mówić ładnie, to będzie chodzić i przeklinać. Czegoś pan jeszcze nie rozumie?

-Do czego ksiądz zmierza?

-GŁUPEK! GŁUPEK!
Ciśnienie skakało Inteligentowi, aż lekko podskakiwał na krześle.

-Pan myśli, że Urząd Państwowy, w którym pan urzęduje jako urzędnik państwowy, sprawuje faktyczną władzę w naszym miasteczku. Stosujecie policję, przepisy prawne, mówicie do ludzi swoim własnym językiem, którego oni nie rozumieją. Oni czują, żeście im obcy. Czują, że ich zgniatacie jak robaki. A największe larwy, to wy sami!
Inteligent znowu zaczął bulgotać w środku.

-A jak trwoga, to do Boga!

-JAK TRWOGA, TO DO BOGA!

-Potem macie rewolucje, przewroty, konspiracje, odszczepieństwo.

-Co ksiądz zatem proponuje? – wycedził Inteligent.

-Ja nic nie proponuję, panie doktorze – ksiądz zaniósł się śmiechem, aż jego wielki brzuch zaczął skakać do góry i opadać w dół. – Ja panu grzecznie zapowiadam, że ja wam tę władzę odbiorę. Cóż, nie radzicie sobie. Pan się tu może denerwować, ale pan nic nie poradzi. Ani pan, ani pański urząd. I mogę to powiedzieć głośno, nawet przy świadkach. Mnie się tak podobają te pańskie nerwy…
Inteligent wstał, a krzesło znów wydało przeraźliwy dźwięk.

-A więc tak! – uniósł się. – Z księdza jest przebiegły manipulator! Prawdziwy wyzyskiwacz! Szara eminencja! Ksiądz używa Boga jak narzędzia, jak… jak – zająknął się, a wtedy Towarzysze Księdza złapali go za ramiona i usadzili na krześle. Ksiądz podszedł i pochylił się nad Inteligentem. Pogładził go po dygocących policzkach i powiedział ze słodkim uśmiechem: „Nie umieliście do ludu przemawiać”. Następnie wbił paznokcie w jego czoło i zerwał mu skórę, na której widniał napis INTELIGENT. Zdegradowany Inteligent zemdlał. Towarzysze wynieśli go z Knajpy, dowlekli do drabiny i zrzucili do Bagna. Nie wiadomo skąd, w Knajpie znalazło się pełno ludzi. Ksiądz nachylił się do swojego Towarzysza, który z torby wyciągnął świeży płat skóry z napisem WYZWOLICIEL i przykleił mu do czoła. Ksiądz odwrócił się do ludu.

-Oto upadła władza, która was uciskała – przemówił. – Bóg was wyzwolił!
Lud zaczął przyklaskiwać i wiwatować. Wtem pojawił się otwór na suficie i wyłoniła się z niego żelazna ręka, trzymająca wielki młot. Walnęła nim księdza w głowę, a on rozprysł się jak porcelana i wypadły z niego monety.

5. BAGNO

Zdegradowany inteligent obudził się w Bagnie, gdzie gnieździli się zwykli Mieszkańcy. Nic nie mieli napisane na czołach. Krążyli tam i z powrotem jak małe larwy. Niektórzy ciągnęli do drabiny, ale przy każdej próbie ześlizgiwali się w dół. Ci na samym środku obejmowali się wzajemnie i drżeli ze strachu.

-Czego się boicie? – zapytał zdegradowany inteligent.

-Śmierci! – odpowiedział jakiś głos z samego dna.

-Ciemności!

-Hałasów z góry!
Jakiś człowiek podszedł do inteligenta od tyłu i złapał go za ramię. Tak samo jak on, miał zdartą skórę z czoła.

-Boją się wszystkiego – powiedział cicho zachrypniętym głosem. – Ostatnio tutaj umarł jakiś starzec. Czekają, kto będzie następny. Widzi pan tych, co się tam ściskają? Boją się, co ich czeka po śmierci.

-No jak to co? – odezwał się szeptem inteligent.

-Proszę pana, tutaj nic nie ma. Są tylko oni. Oni się boją nicości. Teraz już są prawie w nicości, ale są w nicości razem. Ale po śmierci, proszę pana, każdy z nich się pogrąży w osobnej nicości. Tego się boją.

-Ale czy te istoty potrafią czytać? Czy one są wyedukowane? Czy one były kiedyś tam wyżej?

-To niemożliwe, proszę pana. Oni się tu rozmnażają. Widzi pan, jak tu jest ciemno? Wszyscy mają wadę wzroku.

-Co to się dzieje? – spytał nagle inteligent, patrząc na dno.
Właśnie tam, na dnie, mieszkańcy rozstąpili się. Jakiś starzec stanął na samym środku. Potem jego syn wszedł mu na plecy, a starzec podtrzymywał go, ledwo stojąc na drżących nogach. Ten z jego pleców wziął jeszcze swojego małego syna na plecy. Mały sięgał aż do sufitu. Ktoś z dołu podrzucił mu pisadło i dziecko narysowało na suficie krzyż. Ludzka drabina zaraz potem runęła, gdyż najstarszemu pękły kolana. Mieszkańcy zwrócili swoje twarze w kierunku krzyża.

-Bóg wziął was w opiekę – odezwał się nagle tajemniczy, dudniący głos. – Zawierzcie mu wasze dusze.
Mieszkańcy uśmiechali się, a niektórzy nawet płakali. Wszyscy zaczęli się modlić i wyglądali na szczęśliwych. Tylko inteligent, który nie miał wady wzroku, dostrzegł, że obok krzyża jest w suficie dziura, z której wystaje głowa księdza.

-Módlcie się do pana.

-MODLIMY SIĘ DO CIEBIE, PANIE.

6. TEORIA WIĘKSZEGO WYBUCHU

Można by opisywać, co się dalej działo w Bagnie, ale dalej działo się to samo. Strącono tam jeszcze innych Inteligentów, ale już nikt nie wyszedł, bo skoro był Bóg, to i uciekać nie było przed czym. W końcu w Bagnie zrobiło się tak ciasno, że ściany i sufit nie mogły wytrzymać nacisku. Trzecie, najniższe piętro tak napęczniało jak balon, jak pęcherz, jak nie wiadomo co jeszcze. Ostatecznie ciśnienie rozsadziło pudełko od środka, a jego cała zawartość rozpadła się w kupę kamieni i latała po kosmosie wraz z innymi kupami kamieni. Później to nazwano Teorią Większego Wybuchu.

Jak podobał ci się ten tekst?
[Głosów:6    Średnia:5/5]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *