Niniejsza analiza w gruncie rzeczy prezentuje wyłącznie zagadnienie szkodliwego wpływu otoczenia na jednostkę. Szczęściem w nieszczęściu jest jednak, że nie traci ono na aktualności, przez co wciąż ujmowane jest przez artystów w coraz to bardziej skomplikowanych perspektywach.
- Od zawsze spolaryzowani?
Za punkt wyjścia potraktujmy najstarsze i najbardziej ikoniczne dzieło z poniższego zbioru, czyli “Wesele” Stanisława Wyspiańskiego. Interpretować je można jako swoisty obraz konfrontacji dwóch podobnie zacietrzewionych grup – “arystokratycznej” inteligencji oraz chłopów. Zdecydowanie sceptycznie podchodzą one do siebie nawzajem, z czego charakterystycznie, a raczej nieudolnie, wyłamuje się Pan Młody. Zakochany w chłopce, ogarnięty ludomanią, wyłącznie pozornie traktuje chłopów jak równych sobie. Owszem, nie wyraża się w stosunku do nich niepochlebnie, ale czy gloryfikacja chłopskiej małżonki nie jest przejawem zdystansowania? Faktem jest, że Lucjan Rydel nie rozumie kultury będącej jego fascynacją. Najdosłowniej dowodzi tego słynna scena z butami na weselu, w których przecież trzeba być, a mężczyzna nie ma o tym bladego pojęcia. Admiracja w jego przypadku absolutnie nie równa się świadomemu przyswojeniu. Wydaje się wręcz, jakby nigdy nie nastąpiło wyjście z fazy zauroczenia, zarówno kobietą, jak i ludowością. Ponadto w dramacie pojawia się postać Hetmana, czyli lustrzane odbicie obaw Pana Młodego dotyczących całego mezaliansu. Fantastyczna wersja Branickiego zarzuca mu bowiem zdradę własnego stanu, co dowodzi istnienia przepaści występującej między klasami. Jeśli nawet oczarowany Rydel nie jest w stanie wyzbyć się narzuconych kulturowo uprzedzeń, tym bardziej nie sili się na to cała reszta inteligencji, poczynając od skrajnie protekcjonalnej Radczyni, a na Dziennikarzu kończąc. Postaci spoza tej warstwy, takie jak Dziad czy Żyd, również nie usiłują załagodzić sytuacji.
Bardzo reprezentatywna jest postać lojalistycznego Dziennikarza, będącego literackim odpowiednikiem Rudolfa Starzewskiego. Krakowski konserwatysta konfrontuje się z politycznie nieomylnym Stańczykiem, czyli uosobieniem jego własnych lęków. Z dwupostaciowego monologu mężczyzna i czytelnik wynoszą konkretny wniosek: działania elit nie służą dobrej sprawie, a jedynie usypiają naród. Taki sam wniosek zresztą wyłania się z postępowania Gospodarza, inteligenta niezdolnego do obrania roli przywódcy. Pojawia się więc perspektywa szersza niż starcie wrogich klas na weselu – dzieło Wyspiańskiego zaczyna obnażać mechanizmy działające w Polsce. Na pierwszy plan wychodzi niemożność porozumienia się Polaków, a prześmiewczy obraz konformistycznej inteligencji staje się apelem o jej wymianę. Jest ona zamrożona w czynie i nie nadaje się do jakiegokolwiek działania w imieniu całego narodu, co Wyspiański przedstawia w postaci chocholego tańca zwieńczającego dramat. Autor bardzo trafnie ukazuje podziały oraz ich konsekwencje, i choć bardzo byśmy chcieli pod tym względem nazwać “Wesele” reliktem minionej epoki, to podobne schematy funkcjonują do dziś.
- Rozdarcie ogółu powoduje rozdarcie jednostki.
Ponad 100 lat po pierwszym wystawieniu dramatu Wyspiańskiego, kwestia wrodzonej lub narzuconej przynależności do danych warstw społecznych nie straciła na aktualności. Jan Komasa niejednokrotnie próbował się z nią rozliczać za pomocą kinematografii, na czym bazuje też jego najnowsze dzieło “Sala samobójców. Hejter”.
Tomkiem Giemzą, w którego bezbłędnie wcielił się Maciej Musiałowski, od samego początku targają sprzeczne emocje, a jedyną dostrzegalną stałą jest chorobliwa ambicja. Stłamszony, wiecznie zbywany, nieakceptowany chłopak zdolny jest do nieetycznych posunięć, aby urzeczywistnić faktyczny awans społeczny. Z początku nie są to ruchy szerzej szkodliwe, a nieprzyzwoite i podłe, takie jak zostawianie podsłuchu u rodziny obejmującej go naukowym mecenasostwem, czy nieprzyznawanie się im do wydalenia ze studiów. Motywacja bohatera klaruje się w trakcie całego filmu, aby szczególnie dać się we znaki podczas jednej z internetowych rozmów ze Stefanem. Widz dowiaduje się, że największą krzywdą wyrządzoną Tomkowi było zaklasyfikowanie go do kategorii “ludzi gorszych”. W opozycji do nich stoi inteligencja posiadająca władzę, na przykład stale drwiący z niego, obłudni Krasuccy, którym chłopak tak szczerze chce zaimponować. W końcu owo dążenie zmienia się w nienawiść, a ambicja domaga się upustu na tyle, że bohater kolejno przekracza wszystkie granice moralności. Widzi każdą ze swoich zniszczonych ofiar – zarówno blogerkę fitness, jak i imigranta dostarczającego mu jedzenie, a co najbrutalniejsze, gra pomocnego towarzysza Pawła Rudnickiego, jednocześnie sabotując jego kampanię. Jakby tego było mało, manipuluje Stefanem tak znacznie, że ten po masowym zabójstwie podejrzewany jest o niepoczytalność.
Tomka kilkukrotnie dotykają konfrontacje z efektami własnych działań, lecz ten ewidentnie wypiera je ze świadomości. Speszony dziękuje pobitemu dostawcy, po czym nadal prowadzi ksenofobiczną stronę na Facebooku. Gdy w szpitalu dowiaduje się, że okrzyknięty został bohaterem, jest zmieszany, co nie przeszkadza jednak w łganiu przeciwko organom ścigania. Świadomość własnej bestialskości nic nie daje, ponieważ prym wiedzie mściwość skierowana ku całemu światu. Giemza ma tak niskie poczucie własnej wartości, jest tak głęboko przekonany o własnej krzywdzie, że zadowala go wyłącznie niszczenie innych ludzi. Na tym polega schemat całego zjawiska hejtu, który w sequelu “Sali samobójców” przedstawiony jest w ogromnych, lecz możliwych rozmiarach. Czyż farmy internetowych trolli nie istnieją? Czy za odpowiednią kwotę nie można obciążyć kogoś kompromitującymi zarzutami? Istnieją i można, jednak istotną kwestią jest, czy w przypadku Tomka dało się tego uniknąć. Czy to otoczenie stworzyło psychopatę, czy to on stworzył siebie sam, bo było to wygodniejsze niż terapia psychiatryczna?
Podobnie jak “Wesele”, dzieło Komasy posiada również perspektywę narodową, w której Polska jest silnie spolaryzowana. Akcja osadzona jest w czasie wyborów, co uwydatnia tło polityczne. Powstałe obozy pokrywają się z tymi realnie istniejącymi, czyli z prawicą i lewicą, z czego reżyser ogranicza się do polityki społecznej i zagranicznej. W tym konflikcie główny bohater stara się znaleźć swoje miejsce, a z powodu nieustającej chęci udowodnienia własnej wartości postanawia opowiedzieć się za narodowym konserwatyzmem. Poprzez oddziaływanie emocjonalne zbiera rzeszę ksenofobicznych odbiorców, utwierdzonych w anonimowo promowanym przez Tomka eurosceptycyzmie. Jego świadome zabiegi są brzemienne w skutkach, ponieważ kierowany przez niego, silnie podburzony, zmanipulowany przez media tłum posuwa się do agresji. Analogicznie dzieje się ze Stefanem, który zostaje omamiony teorią spiskową o rzekomym zagrożeniu ze strony Unii Europejskiej. Atakująca strona barykady została zobrazowana jako zbiorowisko regularnie zastraszane dezinformacją. To strach napędza ich gniew, skierowany w stronę grup społecznych rzekomo zagrażających Polsce, jak imigranci czy osoby nieheteroseksualne. Po drugiej stronie, po której pozornie staje Giemza, Komasa przedstawił inteligencję, ludzi wykształconych, polityków, czy po prostu osoby pozbawione nienawiści.
Dla tytułowego hejtera poglądy są instrumentalne, a sprzeciw ideologiczny jest tak naprawdę wyrazem buntu przeciwko zakłamanym elitom, które przez szufladkowanie zniszczyły mu życie.
- Czy sprawiedliwość może wyrosnąć na kłamstwie?
Dziełem Jana Komasy poprzedzającym tegorocznego “Hejtera” było nominowane do Oscara “Boże Ciało” z roku 2019. Reżyser w tym przypadku również skupił się na mechanizmach funkcjonowania społeczeństwa, lecz tym razem zamiast warszawiaków, pod lupę wziął niewielką, zżytą ze sobą zbiorowość wiejskich mieszkańców.
Małe miejscowości, mimo wielu zalet, posiadają znaczącą wadę – zachowanie anonimowości jest tam niemalże niemożliwe. Stąd bierze się ostracyzm wobec wdowy, której mąż brał udział w wypadku samochodowym. Zrzeszeni mieszkańcy, popierani przez lokalne autorytety, wójta oraz proboszcza, zakazali upamiętniania zmarłego mężczyzny w jakikolwiek sposób, nazywając go mordercą i całkowicie obarczając winą za śmierć młodzieży, z którą nastąpiło zderzenie. Co ciekawe, poznanie rzeczywistego przebiegu zdarzeń nie jest im na rękę, ponieważ musieliby zmierzyć się z niewygodnymi faktami, np. nietrzeźwością dzieci. Stopniowe odkrywanie losu kobiety przez „księdza Tomka” oraz Elizę bezbłędnie demaskuje hipokryzję, w której żyje prezentowana społeczność. W “Bożym ciele” wielokrotnie podkreślana jest wszechobecna obłuda. Paradoksalnie, świeżo wypuszczony z zakładu poprawczego dwudziestolatek pełni rolę duchownego o wiele aktywniej niż proboszcz z wieloletnim stażem. Pomimo braku wykształcenia oraz doświadczenia, chłopak zdobywa posłuch wśród mieszkańców, a to dzięki bijącej od niego szczerości. Prawdziwość jest jednak akceptowalna, póki nie wymaga zrewidowania spojrzenia oraz ewentualnego przyznania się do błędu. Gdy Daniel postanawia interweniować w sprawie niesprawiedliwie potraktowanej wdowy, chcą go powstrzymać wszyscy, włącznie z wójtem. Między mężczyznami odbywa się wymowny dialog podkreślający wyższość władzy nad prawdą. Wątpliwej wiarygodności jest również nieufna kościelna, która usilnie stara się zachować pozory porządku zarówno w parafii, jak i we własnej rodzinie. Zapytana o alkoholizm duchownego, stanowczo zaprzecza, aby ten sięgał po trunki. Gdy sprzeciwia się jej córka, nie boi się publicznie jej uderzyć. Krewni ofiar wypadku samochodowego regularnie pojawiają się pod upamiętniającą tablicą, by chwilę potem przeklinać żonę domniemanego mordercy. Czują aprobatę proboszcza, który przyznał im rację, chroniąc się przed buntem parafian. Kościół jest najistotniejszym punktem dla wiernych, którzy z tego miejsca nie wyciągają nic. Bezrefleksyjne przyjmowanie słów głoszonych z ambony prowadzi do absurdalnego momentu, gdy to kobieta, obwiniająca się o zgon męża i sześciu innych osób, otrzymuje od wiernych listy z życzeniami śmierci. Ci sami ludzie, którzy wzorowo zjawiają się w świątyni, eliminują samotną jednostkę z życia społecznego, całkowicie zapominają o miłosierdziu, po czym najchętniej wymierzyliby samosąd.
Daniel w oczach widza nie ma występować jako przykładny duchowny. Widzimy go podczas bójek, narkotycznych imprez, bezustannie z papierosem. Nawet upija się na plebanii z jednym ze swoich wrogów z zakładu, gdy ten zmuszony jest prosić go o pomoc. Działania Daniela, zbudowane na kłamstwie i w owym kłamstwie funkcjonujące, w rzeczy samej były podyktowane chęcią zwrócenia uwagi na prawdę i sprawiedliwość.
Interwencja w sprawie wdowy była wyciągnięciem z ostracyzmu, którego sam potrzebował. Przeszłość głównego bohatera jest przemilczana, niemniej jednak wiadomo, że musiał on być wykorzeniony z rodzinnej okolicy w młodym wieku. Przekierowano go do poprawczaka, gdzie również został odrzucony społecznie. Dopiero pojawienie się w miejscu, gdzie trafił, na poważnie traktujących go słuchaczy, otworzyło przed nim możliwość niesienia dobra. Tym bardziej zauważalny jest wpływ otoczenia na postępowanie jednostki, gdy bohater zostaje zmuszony powrócić do zakładu.
- “Takie jest życie”, którego nie zrozumie szpitalny psychiatra.
Nieco inaczej do zagadnienia podchodzi Todd Phillips, reżyser i scenarzysta oskarowego „Jokera”. Arthur Fleck od samego początku filmu stoi na granicy szaleństwa, by w końcu całkowicie się mu oddać. Widz poznaje jednak przeszłość bohatera – dowiaduje się o stosowanej wobec niego przemocy, psychozie matki i karze więzienia za narażanie dziecka na niebezpieczeństwo. Adoptowanego syna “wychowuje” więc kobieta z zaburzeniami osobowości, niezapewniająca mu ciepła, a rolę ojca grają przelotni partnerzy fizycznie znęcający się nad chłopcem. Stąd bierze się fatalne położenie materialne oraz psychiczne Flecka. Fundamentalne braki wychowawcze, życie w szpitalu psychiatrycznym poza pędzącą rzeczywistością, czy też biorące się z nich wykluczenie z każdej formy życia społecznego doprowadzają do stopniowego zanikania moralnych barier. Przyjmując niebotyczne dawki leków, mężczyzna jest pogrążony w depresji i apatii, a smutek nie jest w stanie go opuścić. Po odcięciu finansowania resocjalizacji przez władze miasta, Arthur ani nie przyjmuje niezbędnych leków, ani nie spotyka się z terapeutką. Ponownie utwierdzony w przekonaniu, że losy marginesu nie znaczą dla nikogo zupełnie nic, świadomie zmienia ową rozpacz w nieposkromiony gniew. W obu wypadkach karykaturalny śmiech potęguje dramaturgię, poza tym jest on, jak to oświadcza sam bohater, jego jedynym prawdziwym odruchem.
Za wrogów Fleck obiera sobie oczywiście elity: ludzi uprzywilejowanych, zamożnie urodzonych, atrakcyjnych, zdrowych, wysoko postawionych w hierarchii. Są dla niego pozbawieni podstawowych odruchów ludzkich w postaci empatii czy współczucia. Największym problemem Arthura nie jest jednak istnienie wytworów systemu, takich jak jego były idol Murray, ale bezpośrednie skutki kapitalizmu. Na jego upośledzone działanie wskazuje przecież już samo umiejscowienie akcji w mieście ogarniętym buntem pracowniczym, który uniemożliwia funkcjonowanie mieszkańcom. Mamy więc perspektywę zarówno zrujnowanej jednostki, jak i całego podupadłego Gotham.
W bezbłędnie zagranym przez Phoenixa Jokerze widać przede wszystkim frustrację. Stale usiłuje znaleźć kogoś winnego jego położenia, przez co morduje między innymi trzech agresorów z pociągu, swoją matkę czy też niemiłego byłego współpracownika. Pierwsze z wymienionych zabójstw było dla Flecka przełomem, gdyż nie doznał żadnych wyrzutów sumienia. Pozwala mu to dalej brnąć w zemstę przeciwko systemowi, co udaje się spektakularnie. Zgorzkniałe społeczeństwo gangrenowatego Gotham, wtłoczone w rytm przeciętnego życia klasy niższej, jest bardzo podatne na dowolną anarchię, przez co niemalże od razu dorabia ideologię do potrójnego morderstwa. Nie jest to ani trochę szokujące, że przeciwko nieskonkretyzowanym wrogom występuje tak wiele osób. Joker swoimi działaniami daje znak, że warto wszczynać bunt, a – dostrzegając poklask – kontynuuje podburzanie. W fnale tłum wojowniczych mieszkańców wychodzi na ulice i – ku uciesze Arthura – bez żadnego planu niszczy wszystko oraz wszystkich na swej drodze. Cel tej bestialskiej furii dosadnie opisuje tytułowy bohater podczas występu u Murraya, gdy chce udowodnić, że bagatelizowany i wyśmiewany margines jest w stanie pokazać swoją moc. Wybucha niezaplanowana rewolucja, nad którą wznosi się komiczny okrzyk “wszyscy jesteśmy klaunami”, a jej mimowolnie wybrany przywódca-bohater jest zaburzony psychicznie. Całemu dziełu Phillipsa muzycznie towarzyszy “That’s life” Franka Sinatry, które ironicznie staje się mottem Jokera. Ironicznie, ponieważ tak jak mu powtarzał system, tak on powtarza jemu.
- Nie mów nikomu, co się dzieje w domu.
W scenerii o wiele węższej niż Todd Phillips, mniejszej nawet od Komasy w “Bożym ciele”, zamyka akcję Joon-ho Bong. Jego świetny “Parasite” rozgrywa się bowiem głównie w dwóch lokalizacjach przedstawiających skrajne perspektywy: w małym, piwnicznym mieszkaniu biednej rodziny oraz w wielkim, dizajnerskim domu państwa Parków. To całkowicie wystarcza, żeby dosadnie skomentować różnice w położeniu obu klas społecznych. Uprzywilejowana warstwa, reprezentowana przez zamożną familię, prezentowana jest jako niewiarygodnie naiwna, ale przede wszystkim absolutnie nieświadoma przebiegu losów ludzi najbiedniejszych.
Najbardziej wyraziście komentuje to wątek walki o byt, która rozgrywa się między Moon-gwang z mężem oraz nowo zatrudnioną rodzinę. Całe starcie obrazuje trudności, z którymi zmaga się społeczność często pozbawiona dachu nad głową czy jedzenia, a te brutalne walki bezpardonowo odbywają się w obszernych piwnicach elity.
W domu wyraźnie widoczny jest kontrast, gdy to największymi problemami dla jednych są psychoterapeutyczne zajęcia syna, a dla drugich zdobycie pożywienia. Wymieniony chłopiec jest najwrażliwszą jednostką w tym luksusowym otoczeniu – jako jedyny dostrzega jakiekolwiek ślady obecności obcych, co starannie wyplewiane jest przez jego zaślepioną, niczego nieświadomą matkę. Przed praktycznie dorosłą córką zatajane są niewygodne informacje, takie jak domniemany incydent w samochodzie automatycznie połączony z narkotykami. Rodzice są zbulwersowani, łatwowierna matka nawet nie chce słyszeć o tych niegodziwościach, chyba że w odległej perspektywie, podczas zbliżenia z mężem. I to jest prawdopodobnie jedyna forma myślenia o półświatku w ich wykonaniu. Pojawia się więc przepaść, ponieważ dostrzegamy dosłownie i metaforycznie żyjącą pod nimi społeczność, zepchniętą do takiego marginesu, gdzie moralność zanika w imię pierwotnych instynktów. Z ust Gi-jeong padają istotne słowa, gdy po wcześniejszym upiciu się wykrzykuje, że jej rodzinie należy się pomoc oraz zadośćuczynienie. Usprawiedliwia tym co prawda wtargnięcie i kradzież, ale w kontekście “sprytnego pasożytowania” klasy biednej na uprzywilejowanej jest to wymowne. Widzimy bowiem, podobnie jak w “Jokerze”, potężną wadę funkcjonowania systemu. Czy działa on poprawnie, gdy ze względu na urodzenie panują tak znaczne różnice materialne, że jedni zmartwieni są zepsutym indiańskim biwakiem urodzinowym, a drudzy brakiem schronienia? Nie jest to do końca wina elity, ale działania klasy najniższej, spowodowane frustracją i życiowym zmęczeniem, wymierzone są właśnie w nią. Morderstwo prezesa Parka nie było przecież podyktowane bezpośrednią nienawiścią do niego, ale bezradnością w stosunku do ogólnego położenia biednej rodziny. Nieświadomość wyższych warstw jest dodatkowo podkreślona przez nieporadność organów ścigania, gdy te nie są w stanie dojść do powodów popełnienia zbrodni. Społeczeństwo nie bierze nawet pod uwagę motywacji, która rzeczywiście miała miejsce, podkreślając dobre stosunki między mordercą a ofiarą.
Wspólnym punktem wszystkich wyżej wymienionych dzieł jest niemożność porozumienia się. Niechęci, w nawet antagonizmy społeczne słusznie wywołują oburzenie i to bardzo istotne, żeby artyści nadal ujmowali ten temat tak dosadnie, jak dokonał tego Wyspiański. Sztuka krytyczna w stosunku do otoczenia, do którego zostaliśmy bezwiednie wtłoczeni, jest niezbędna dla naszej świadomości. Położenie człowieka okazuje się być pozbawione humanitaryzmu, czego skutkiem jest rodzenie się skłonności psychopatycznych wśród osób najbardziej wykluczonych. Świetnie ukazano to w “Jokerze”, “Hejterze” i “Parasite’. “Boże ciało” za to odkrywa przed nami niewiarygodną hipokryzję przedstawionego środowiska, podkreślając przy tym wpływ otoczenia na funkcjonowanie jednostki. Analiza dojrzałych tekstów kultury może okazać się więc drogą do zrozumienia zależności społecznych.