Anime, o zgrozo, już samo słowo często wywołuje u większości wyłącznie negatywne skojarzenia i reakcje. Japońskie animacje odstraszają dziwnym stylem rysunków, projektami postaci z nienaturalnie wielkimi oczami, spiczastymi nosami i karykaturalnie ułożonymi fryzurami. Wyolbrzymiona ekspresja, krzyki i specyficzny humor wywołujący jedynie uśmiech politowania, przywodzą na myśl tanią rozrywkę dla mało inteligentnych nastolatków. Cała otoczka wokół animowanych seriali czy filmów, które stając się częścią popkultury pozostawiły po sobie masę plakatów, plastikowych breloczków, figurek, czy wszelakich produktów codziennego użytku sygnowanych wyszczerzonymi twarzami rysunkowych idoli, kojarzą się jedynie z obrzydliwym środowiskiem życiowych nieudaczników, fetyszystów i zboczeńców zapatrzonych w ekrany komputerów i pikselowe źrenice swoich wyimaginowanych wybranek. Należy jednak pamiętać, że pośród mało ambitnych produkcji nastawionych jedynie na marketing i zebranie jak największej ilości fanów można znaleźć bardziej wartościowe twory potrafiące zaoferować odbiorcy coś więcej niż tylko prostą formę odmóżdżającej rozrywki. Spokojnie, Drogi Czytelniku – w swojej pracy nie zamierzam Cię namawiać do oglądania tych odrażających ,,chińskich bajek’’ ani do dołączania do żadnej sekty. Zważając na to, że sama niegdyś doznawałam dreszczy obrzydzenia w momencie, gdy ktoś wspominał o tej formie animacji, rozumiem wszelkie uprzedzenia i niechęć, jednak postaram się zawalczyć z utartymi wyobrażeniami i przedstawić ciekawiące mnie motywy i nawiązania zaobserwowane w pewnym kultowym, a mimo to dalej nie w pełni zrozumianym, anime z 1995 roku.
Neon Genesis Evangelion to na pozór typowe anime z gatunku mecha, kolorowa sekwencja migających kadrów otwierająca serial wsparta niezwykle chwytliwą oprawą muzyczną nie zapowiada nic szczególnego – ot dzieciaki wewnątrz robotów, walczące w obronie futurystycznego świata. W ogromnym skrócie fabuła tego utworu oscyluje wokół czternastoletniego chłopca, który zostaje wybrany, by pilotować olbrzymiego robota w celu ocalenia świata i swoich przyjaciół. Brzmi jak coś skierowanego do młodszej publiczności, jednak jest wręcz przeciwnie. Główny bohater znacznie odbiega od typowego protagonisty, jest wręcz zaprzeczeniem wyidealizowanego modelu zdeterminowanej, chętnej do działania i odważnej postaci, tak często występującej w anime. Shinji, bo tak nazywa się nasz animowany bohater jest samotnym, słabym psychicznie, niezdecydowanym i wątpiącym w swoje możliwości dzieckiem, które boi się i ucieka przed nakładaną na nie odpowiedzialnością. Nie walczy z własnej woli, jest do tego zmuszany przez otoczenie wywierające na nim presję. Jedyny ślad jego motywacji wynika z głodu miłości ojca i podświadomego pragnienia bycia docenionym. Przeciętny widz liczący na satysfakcjonujące walki robotów będzie sfrustrowany biernym zachowaniem chłopaka, który popełnia te same błędy, wciąż ucieka od problemów i powraca do nich, nic nie zmieniwszy. Dlaczego więc kreować taką postać? Nie stanowi przecież żadnego dobrego przykładu ani wzoru do naśladowania. Dlaczego mielibyśmy chcieć oglądać kogoś takiego? Czy frustracja odbiorców nie wynika przypadkiem z tego, że w głównym bohaterze dostrzegają samych siebie – że jest on dla nich lustrem, od którego chcieliby się jak najszybciej odwrócić?
Historia i perypetie bohaterów przedstawione w serialu są jedynie pretekstem do głębszych rozważań na tematy psychologiczno-filozoficzne i wplatania przewijających się nawiązań do symboli religii chrześcijańskiej i judaistycznej. Świat przedstawiony w serii jest mroczny i pusty, to świat wyalienowanych dzieci pozbawionych matek i dysfunkcyjnych dorosłych, którzy są pożerani przez swoje własne lęki i ulegają swoim słabościom, nie mogąc sobie poradzić z problemami dostarczanymi przez życie. Momenty, kiedy akcja zwalnia i nabiera nieco lżejszego tonu, wydają się być parodią banalnych tropów podejmowanych w stereotypowych produkcjach, kiedy to na koniec dwudziestominutowego odcinka wszystko jakimś cudem musi zakończyć się dobrze, żeby widz pozostał na dłużej w błogim poczuciu zadowolenia i spełnienia, przecież wtedy chętniej obejrzałby następny odcinek, a może nawet kupiłby kubek z pięknym nadrukiem? Wracając do nawiązań, a jest ich naprawdę wiele; pomimo możliwości ich przeoczenia przez nieuważnego widza występują też bardzo łatwo zauważalne, np. w tytułach odcinków takich jak ,,Choroba na śmierć’’, co stanowi odniesienie do jednego z najbardziej znanych dzieł duńskiego egzystencjalisty, Sørena Kierkegaarda, a także „Dylemat jeżozwierza”, który też jest wspominany w serialu i stanowi ważny problem psychologiczny – ludzie, tak jak jeże, pragną ciepła drugiej osoby, jednak nie mogą się do siebie zbliżyć, bo stale się ranią.
W serialu występuje bardzo wiele nawiązań do psychologii, psychoanalizy i filozofii. Filozofia w anime? Czy ktoś mógłby przypuszczać, że znajdzie coś takiego w gatunku pełnym przerysowanej walki i pompatycznego bohaterstwa? Poza filozofią i psychologią, twórca odnosi się do symboli literackich i biblijnych. Przywiązuje szczególną wagę do symboliki liczb – w utworze można zaobserwować, że cyfra 3 (która może być odniesieniem do freudowskiego podziału na id, ego i superego albo do trzech rodzajów rozpaczy przywołanych przez Kierkegaarda) ma kluczową rolę. Można zauważyć, że bohaterowie są nawet podzieleni w trzyosobowe grupy, z których najważniejsza jest ta, w której skład wchodzi Shinji. Kolejno Shinji, Asuka i Rei odzwierciedlają trzy rodzaje rozpaczy i dążeń do odnalezienia swojej tożsamości. Shinji pragnie stać się sobą, Asuka udaje kogoś innego, ukrywając się za maską pewności siebie, z kolei Rei nie wie, kim tak naprawdę jest. 3 jest również symbolem Trójcy Świętej, a także trzech stadiów życia według Kierkegaarda – estetycznego, etycznego i religijnego. Odniesienia do religii pojawiają się prawie na każdym kroku. Już sam tytuł Neon Genesis Evangelion oznacza Ewangelię nowego rodzaju. Roboty przypominające bardziej ujarzmione potwory noszą nazwy Eva, a głównym wrogiem ludzkości są istoty nazywane aniołami o biblijnych imionach i dziwacznym wyglądzie. W anime na wzór dzieł science fiction istnieje „super komputer”, którego 3 główne człony noszą nazwy Kacper, Melchior i Baltazar, poza tym w scenerii stale obecny jest symbol krzyża. Z naszej perspektywy taki natłok nawiązań religijnych wydaje się być dosyć dziwny, niezrozumiały, a nawet zbędny. Jednak autor serii, zafascynowany tą, obcą dla niego, symboliką i walczący z depresją, w biblijnych motywach upatrywał sens życia i fundament uniwersum.
Po zakończeniu seria spotkała się z bardzo negatywnym odbiorem, głównie za sprawą dwóch ostatnich odcinków, które znacznie różniły się od poprzednich. Prawie wcale nie występowała w nich animacja, odcinki przypominały bardziej chaotyczny pokaz slajdów i powtarzających się kadrów z obecnością narracji głównego bohatera i innych postaci. Podstawowa oś fabularna została całkowicie porzucona, a akcja działa się w umysłach bohaterów. Ówcześni „psychofani”, zawiedzeni niezrozumiałym zakończeniem, niedomknięciem wszystkich wątków i niewyjaśnieniem tajemnic serii, zaczęli wysyłać listy z pogróżkami do twórcy, którego wizja nie miała tutaj znaczenia, bo przecież, tak nie można! Czym były anioły? Co się stało z bohaterami? Gdzie ocalenie świata? Gdzie ta ostateczna walka dobra ze złem?! A co jeśli… A co jeśli prawdziwa walka przez cały ten czas toczyła się we wnętrzach wykreowanych jednostek? Nie, to jak wyglądają ostatnie odcinki, to na pewno przez brak budżetu, chęci i dopracowania. Prawda? My również zadajemy pytania, w końcu – czy możemy się czegoś nauczyć z tak niejednoznacznego zlepku nawiązań, zranionych sylwetek zestawionych na zasadzie kontrastu? Jedni stwierdzą, że serial jest tylko pseudointelektualnym bełkotem stworzonym bez większego namysłu, romantyzującym cierpienie, i będą mieli rację, zarówno jak i drudzy, którzy widzą w Evangelionie ważną lekcję o reakcjach zachodzących w ludzkim umyśle i żmudnym dążeniu do szczęścia, którego nigdy nie zaznamy, nie poznając i akceptując przedtem własnego ,,ja”. Jedni i drudzy muszą się jednak zgodzić, że przesłanie serialu jest bardzo krytyczne w stosunku do eskapizmu, którego dopuszcza się główny bohater. Paradoksalnie, fani nie zrozumiawszy przekazu serii i nie uzyskawszy odpowiedzi na nurtujące ich pytania, postanowili wyprzeć te niewygodne wspomnienia o zakończeniu i skupić się na seksualizacji postaci, obdzieraniu ich z jakiejkolwiek osobowości i umieszczaniu na kolorowych t-shirtach, tworząc sobie zupełnie nowe źródło ucieczki od problemów, obowiązków i trudności codziennego życia z antyeskapistycznej serii anime. Hideaki Anno odpowiedział jednak na pogróżki i działania wielbicieli anime tworząc pełnometrażowy film The end of the Evangelion, w którym w akcie zemsty dobitnie uśmierca wszystkie postacie, pokazując między scenami fragmenty otrzymanych listów z pogróżkami, zdjęcia prawdziwych budowli i ludzi, po raz kolejny nie spełniając oczekiwań widza.
Uważam, że lekcją, jaką możemy wyciągnąć ze zjawiska, jakim stał się cykl Neon Genesis Evangelion, poza oczywistym przesłaniem, z którym możemy się nie zgadzać i interpretować je na swój własny sposób, jest uświadomienie sobie, że nie należy oceniać utworu na podstawie wyobrażeń i postaw odbiorców. Nie należy unikać też smutnej prawdy o ludziach, znajdującej się w ostatnich – niezrozumianych odcinkach serii.