Armina

Idąc przez park, podziwiałam kwiaty magnolii, były takie piękne i delikatne. Ostatnio nawet najmniejsze szczegóły sprawiały mi radość. Śpiew ptaków był ukojeniem dla moich uszu, przypominał mi wolność, której nigdy wcześniej tak naprawdę nie zaznałam, a otrzymałam ją dopiero, emigrując do Londynu. Tutaj wszystko wyglądało inaczej. Na początku czułam się obca, jak niepasujący element puzzli. Przyjeżdżając w hidżabie, zwracałam na siebie uwagę ludzi na ulicach, nieraz spojrzenia pełne niechęci czy strachu.

    Wychowałam się w Iranie, gdzie mimo iż sytuacja kobiet nie jest najgorsza jak na kraje muzułmańskie, ja czułam się jak w klatce. Nigdy nie uważałam się za związaną z islamem, każdy dzień spędzony w rodzinnym mieście był dla mnie męczący. Chodząc krętymi i ciasnymi uliczkami przyprawiającymi o klaustrofobię, zastanawiałam się, dlaczego tamtejsze kobiety godzą się na traktowanie jako „te gorsze”? Dlaczego wszystko cierpliwie znoszą? Pewnie myślą, że tak musi być. To nieprawda. Może nawet nie wierzą, że ich los może być lepszy i że istnieje świat bez zakrywania twarzy i życia pod ciągłą presją?

    Usiadłam na ławeczce, zakładając nogę na nogę. Dotknęłam moich włosów związanych w warkocz i przejechałam dłonią po twarzy. Nikt mi nie ubliżał, nie rozkazywał, nie mówił, co wypada, a czego nie. Wszędzie mogłam wyjść bez czyjegoś nadzoru. Inaczej to wyglądało tam, skąd pochodzę. Dawniej mieszkałam razem z moim mężem, z którym nie byłam szczęśliwa. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak bardzo był wściekły, kiedy dowiedział się o mojej ucieczce. Zdenerwować go to nic trudnego, wystarczyło nie zgodzić się z jego zdaniem albo przesolić zupę. Miałam tego naprawdę dosyć, szczególnie, że moja buntownicza natura nie pozwalała po prostu wszystkiego przemilczeć. Przez to często obrywało mi się za cięty język czy odmowę posprzątania całego domu. I tak miałam szczęście – nigdy nie zostałam oblana kwasem, nie odcięto mi też nosa ani uszu, co spotkało niektóre moje koleżanki. Poza tym nie było mowy, żebym złożyła na męża skargę sędziemu. Żeby zeznawać, potrzeba dwóch mężczyzn albo jednego mężczyzny i dwóch kobiet (gdyż według Koranu słowo kobiety jest o połowę mniej ważne niż słowo mężczyzny). A ja nie chciałam narażać bliskich mi osób.

Mieszkając w Iranie, miałam przyjaciółkę Yaren. Mnóstwo chwil spędziłyśmy razem, wiele razem przeszłyśmy. Pamiętam do dziś, jak byłyśmy małymi dziewczynkami, chodziłyśmy na spacery trzymając się za ręce i śpiewałyśmy piosenki. To były najpiękniejsze lata mojego życia, pełne beztroski i bez nakazu zakrywania się chustą. Yaren to moje całkowite przeciwieństwo. Ona – zawsze spokojna i ułożona, ja – energiczna, często robiąca na przekór. Mimo tych wszystkich różnic rzadko się kłóciłyśmy, rozumiałyśmy się bez słów. Znalazłyśmy kiedyś małego, wychudzonego psa na jednej z ulic i postanowiłyśmy go nakarmić. Kiedy wyciągnęłam ku niemu rękę z kawałkiem chleba, bo tylko to miałam pod ręką, jakaś kobieta rzuciła w zwierzę kamieniem. Krzyczała, że przecież to nieczyste stworzenie i że nie wolno nam się do niego zbliżać. Pies podkulił ogon i skrył się za jakimiś skrzyniami. Tymczasem ja podniosłam ten sam kamień i rzuciłam nim w drewniane figurki, które owa kobieta sprzedawała na swoim straganie. Razem z przyjaciółką uciekałyśmy co sił w nogach, na szczęście pani szybko przestała nas gonić, ponieważ z powodu otyłości prędko się zmęczyła.

Gdy Yaren dorosła, wyszła za mąż za okrutnego człowieka. Wtedy nasz kontakt został mocno ograniczony. Uciekła od niego i zostawiła mi krótki list pożegnalny. Bardzo za nią tęskniłam, ale wiedziałam, że tylko tak mogła uratować swoje życie.

A ja, siedząc w parku, czekałam na mojego nowego przyjaciela o imieniu Nathaniel. Na początku byłam zdziwiona, że rozmawiam z mężczyzną, który nie jest moim mężem, a nikt nie rzuca w naszym kierunku krzywych spojrzeń. Dzięki niemu łatwiej przyszło mi oswoić się z obcą kulturą. Często jedliśmy razem bekon, co dla mnie było swego rodzaju formą buntu. Gdybym zrobiła coś takiego w moim rodzinnym kraju, zostałabym znienawidzona i zmieszana z błotem. Mam na imię Armina, co oznacza odważną, dzielną. Będąc tutaj czułam, że jestem na swoim miejscu. W końcu mogłam odetchnąć.

 

Jak podobał ci się ten tekst?
[Głosów:0    Średnia:0/5]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *